2 czerwca 2011

Recenzja: Mona - Mona

Mona jest rockową formacją złożona z czterech panów z ameryki. Mimo iż współpracują ze sobą już od czterech lat, dopiero teraz postanowili wydać coś studyjnego. Postanowiłem rzucić na to uszami i muszę przyznać, że przesłuchałem, ale nie podeszło. Myślałem, że jeszcze się do tego przekonam, tak jak to było ze Sunrise Avenue, ale niestety nie. No cóż, nie wszystko co jest rockiem jest dobre...



Tak samo jak band, krążek został nazwany Mona. Można na nim znaleźć  11 rockowych tracków, które nie są jakoś szaleńczo przebojowe, ale zamiast tego są dość klimatyczne – gdy mamy złe samopoczucie, doła, stan melancholii, itp., jest duża szansa, że te piosenki pomogą nam zrozumieć świat (oczywiście nie wszystkie). Mimo to same w sobie nie są melancholijne, słuchając ich na ‘sucho’ zdają się być nudne, powtarzalne i bez wyrazu. No cóż..

Dźwięki nie powalają –  od tego trzeba zacząć. Wiadomo, przecież nie można oczekiwać od rocka jakiś dziwnych komputerowo-nienaturalnych sampli ani innych werbalnych wodotrysków, jednak nie da się ukryć, że są dużo lepsze kapele. I już nie chodzi mi o te doświadczone z obfitym dorobkiem, tylko te jak najbardziej ogólne, ‘przeciętne’. Tak w ogóle to od początku do końca krążka słychać, że Mona nie jest jakimś wyjątkowo lotnym zespołem – jest co najwyżej taki średni, niczym nie różniący się tysiąca innych rockowych bandów.

Tematyka utworów krąży wokół miłości, związku i dziewczyn, czyli ogólnie nihil novi. Pomimo tego, nie ma jakieś wielkiej porażki, tekst jest w miarę przyzwoity – opowiadane są jakieś historie o miłości, apostrofy do kobiet oaz różne porady ich dotyczące. Nie jest źle.

Pierwszym singlem promującym wydawnictwo został track Listen To Your Love, który swoją premierę miał na długo przed krążkiem. Jest to jeden z lepszych numerów z krążka, jeden z tych, które znacznie podnoszą jego poziom – należy do nich również  Trouble On The Way, czyli singiel nr. 2. Trochę słabiej prezentuje się trzeci i jak na razie ostatnio singiel – Teenager, który, za każdym razem gdy go słyszę, przypomina mi piosenki wielu innych zespołów tj. wspomniane wcześniej Sunrise Avenue.

Poza singlami warto jeszcze sprawdzić dwa dość dobre numery: Pavement i  Lines In The Sand. To właśnie one utwierdzają mnie w przekonaniu, że o ile teraz zespół jest słaby, niedoświadczony (a przecież grają od 4 lata) i z perspektywy rocka mało przebojowy, to w przyszłości ma szanse zabłysnąć. Ale musi się wziąć do pracy i zacząć coś robić, bo, jak słychać, wielkiego talentu do robienia muzyki nie mają.

Mimo trochę nieprzychylnej recenzji album mogę spokojnie polecić fanom rocka (tego alternatywnego i nie tylko) – im wszystko podejdzie. A nawet jak nie, to przesłuchać sobie mogą – zawsze znajdą w nim coś ciekawego. Natomiast cała reszta  muzyko-słuchaczy, która liczy na coś wciągającego, ciekawego i przebojowego może się zawieść. Ale co tam, przecież jest multum innych, lepszych grup..

Mony z pewnością nie zaliczymy do albumów z wyżej półki. W szczególności dlatego, że nie wnosi do rocka nic nowego, jedynie powiela istniejące patenty. Poza tym jest lekko monotonny i taki… matowy. Co z tego, że nadaje się na doła (co jest chyba jedynym plusem), skoro w normalnych warunkach  w ogóle się nie sprawdza. Nie sztuką jest nagrać dobry rock. Sztuką jest nagrać taki rock, który spodoba się nie tylko fanom gatunku ale i przeciętnemu, masowemu słuchaczowi. Mona niestety tego nie potrafi.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz