28 sierpnia 2011

Recenzja: Wretch 32 - Black and White

Grime jest to charakterystyczny dla UK gatunek łączący elementy rapu, dupstepu i dnb, najczęściej spotykany z brytyjskim akcentem wykonawców - tak w ogromnym skrócie. Mimo iż bardzo lubię tą muzykę, przez całą blogową karierę albumy tego rodzaju omijały mnie szerokim łukiem. Teraz jeden dorwałem i mu nie odpuszczę - co prawda nie jest to czysty grime ale zawsze coś. No to jedziemy.





W przeciwieństwie do takich ikon jak Skepta, Wiley czy Tinie Tempah, Wretch 32 zawsze był bliżej 'zwykłego' rapu niż grime'u. Odchodząc od swoich 5 mixtape'ów i poprzedniej płyty, w Black and White artysta przechylił szalę maksymalnie w stronę tego drugiego, zostawiając z brytyjskiego stylu stosunkowo niewiele. Straszliwym grzechem to nie jest, bo krążek nie wypada najgorzej, ale numery, których w wersji podstawowej jest 15 aż proszą się o trochę brudnych dźwięków.

Nie mam żadnych wątpliwości, że wydając B&W, Wretch postawił sobie za cel zrobienie kariery w mediach, czyli zdobycie sukcesu na ogromną skalę. Świadczy o tym to, że zawarty na płycie rap jest zbyt cichy i delikatny, czasami po prostu za lajtowy. Prawda, w większości słucha się go dość przyjemnie i do radia jest w sam raz, lecz nie da się też ukryć, że z brytyjczyka dałoby się wyciągnać dużo więcej - choćby nawet poprzez dodanie paru dodatkowych bitów, bez których momentami można odczuć nie tyle niedosyt co po prostu znużenie. No ale cóż, widoczne główni producenci, czyli Future Cut i Paul Heard mieli odmienną wizję...

Wyjątkowo lekkostrawnie prezentuje się tekst, który jest w stu procentach dostosowany do radia. Poruszane tematy nie są ze sobą połączone, przedstawiają raczej zbiór niezależnych od siebie epizodów pozbawionych głębszego przekazu: jest trochę o miłości, manifestacji własnych poglądów i ogólnie o wszystkim i o niczym. Pomimo tego nie jest banalnie - po prostu (w większości) chwytliwie.

Jak dotychczas, wydawnictwo promowane jest 'jedynie' trzema singlami, których wybór był wręcz idealnym sposobem na promocję. Czemu? Bo są to najlepsze numery z płyty. Co niby jest tu lepszego od (jedynego porządnego) grime'owego Traktora? Albo od przebojowego duetu z Example w Unorthodox lub pomysłowego Don't Go z Joshem Kurmą? Nic. Te numery wymiatają i żaden inny track z B&W nie może się z nimi równać. Nabyłem tą płytę, bo spodobały mi się single i oczekiwalem czegoś podobnego - na oczekiwaniach się skończyło.

Nie zmienia to faktu, że jest tu jeszcze parę ciekawych numerów. Warto przesłuchać dobre Breathe (Sha La La) lub Don’t Be Afraid, w końcu krążek nie jest taki tragiczny, jakim może się wydawać. Co do innych ścieżek, nie mam większych zastrzeżeń poza czasami (na szczęście rzadko) spotykaną nudą, która spowodowana jest trochę monotonną melodią.

Pomimo paru nieprzychylnych słów, które w większości dotyczą bardziej rozczarowania niż krytyki, album powinien przyciągnąć do siebie wielu osób. Do ich grona można zaliczyć fanów zarówno bardziej jak i mniej ambitnej muzyki radiowej, rapu oraz zwolenników samego wykonawcy – ale nie brytyjskiego gatunku. Reasumując, longplay jest na tyle dobry, że spokojnie może się spodobać różnego rodzaju odbiorcom.

Szczerze mówiąc, gdy zabierałem się za słuchanie Black And White, miałem na niego ogromną chętkę wywołaną oczywiście przez wydane single - miało być grime'owo, pomysłowo i przede wszystkim wciągająco, a wyszło trochę interesująco, tylko rapowo oraz delikatnie, wręcz dziewiczo. Nie tego chciałem. Jednak idealna długość połączona z dosyć ciekawym tekstem oraz nawet-nie-tragicznym podkładem dadzą ocenę dobrą, czyli jest niczego sobie.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz