15 sierpnia 2011

Recenzja: DJ Khaled - We The Best Forever

Z osób pracujących nad tym albumem można by zrobić niemałą pielgrzymkę do Częstochowy: jest tu dużo zarówno producentów, tekściarzy (chociaż większość to producenci) jak i artystów do featuringu. Wiele wskazuje więc na to, że autorowi znudził się underground i postanowił w końcu zaistnieć jako postać bardziej medialna. Ale czy zapraszanie połowy rapowego półświatka to rzeczywiście dobry patent na osiągnięcie sukcesu? Nie sądzę...



Chodzi naturalnie o We The Best Forever, czyli najnowszą produkcję 36-letniego Khaleda bin Abdula Khaleda ukrywającego się pod pseudonimem DJ Khaled. Jest to pierwsze wydawnictwo spod szyldu Cash Money Records i w wersji podstawowej zawiera 12 różnorodnych tracków, które wbrew pozorom nie powalają swoją jakością...Ale przesłuchać od biedy się da.

To przede wszystkim wina podkładu, który, nie ma co ukrywać, nudzi. Płyty słucham od dłuższego czasu i staram się do niej przekonać, ale za nic mi się nie udaje – nuda i tyle, różnorodność gatunkowo-tematyczna nie pomaga. Trochę mnie to dziwi, bo patrząc na listę producentów (Danja, T-Minus, Lex Luger, etc.) powinno być przecież znacznie kreatywniej - za dużo tu oklepanych sampli, za mało świeżych brzmień. Źle niby nie jest, ale za to jest bardzo przeciętnie, aż za bardzo.

W ilości zaproszonych gości DJ Khaled przebija samego Pitbulla, w końcu na albumie nie ma kompletnie żadnej piosenki, w której raper występowałby solo - zawsze towarzyszy mu przynajmniej dwóch gości. Co prawda większość kolaboracji jest całkiem niezła i wnosi sporo świeżości, jednak jest też parę niepotrzebnych, które nie tyle, że nudzą, co są po prostu są niezgrabne. Co do konkretów, na krążku usłyszymy m.in. Drake'a, Rick Rossa, B.o.B, T-Paina, Mary J Blige, Ne-Yo, Chrisa Browna, Cee-Lo Green'a oraz wiele innych gwiazd - czyżby gospodarz napalał się na komercyjny sukces?

Tekst też nie jest jakiś wyborowy, ale nie ma też na co narzekać – jest o laskach, drogich samochodach, luksusach, są ogólne braggi znajdzie się też parę historyjek z życia wziętych. Nihil novi, ale dość przyjemnie się tego słucha. Poza tym w pisaniu tekstów zaoferowało się część osób z featuringów, czyli Birldman, B.o.B., Wale oraz paru innych, które prawdopodobnie same pisały sobie kwestie do zarapowania - i to właśnie ich kwesie są najlepsze.

Pierwszym singlem, który postanowiono wydać został Welcome To My Hood, w którym Khaled'a wspiera aż czterech innych MC's. Numer nawet nie najgorszy, ale jakoś specjalnie nie rozbraja. Znacznie lepiej prezentuje się drugi singiel - I'm On One, gdzie poza gospodarzem słychać 'jedynie' trzech artystów, w tym właśnie Drake'a, który definitywnie rządzi. It Ain't Over Til It's Over, czyli singiel nr 3 to również niezła propozycja, tym razem za sprawą niezłej Mary J Blige. Jak na razie to tyle jeżeli chodzi o single.

Na krążku nie ma wybitnie wybornych numerów, co prawda jest parę dobrych np. dwa ostatnie single, oraz Legendary, A Million Lights i Sleep When I'm Gone, ale większość to niestety średniaki. Mimo to krążek powinien spodobać się wielbicielom różnorakiego rapu, których może nie zaspokoi w 100%, ale zawsze czymś intryguje. Z innymi słuchaczami może być ciężko, bo płyta nie ma zbyt dużo do zaoferowania...

We The Best Forever to zwykły średniak podobny do miliona innych tego typu produkcji. DJ Khaled ma potencjał oraz duże możliwości finansowe, co udowodnił zapraszając tu całą pielgrzymkę częstochowską, jednak mimo to jego produkcja nie wybija się poza przeciętność. Dlaczego? Może nadmierna chęć zdominowania listy Billboardu? Nie wiem, jedyne co jest pewne to lekki przerost formy nad treścią - za dużo tu kryptopromocji, za mało innowacji. Mocne 3.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

2 komentarze:

Hejka! Nie interesuje się za bardzo muzyką, ale widać, że starasz się w prowadzeniu tego bloga! Tylko tak dalej ;D Pozdrowienia, życzę miłych i częstych komentarzy ;]

Fajnie, że wszechstronnie podchodzisz do muzyki. :)

Prześlij komentarz