11 marca 2012

Recenzja: Bruce Springsteen - Wrecking Ball

Trudno być fanem rocka jednocześnie nie znając Bruce'a Springsteena. Jest to jedna z najbardziej szanowanych i doświadczonych postaci działających na amerykańskim rynku muzyki rock. Ma na swoim koncie 16 (w większości) znakomitych albumów, które wydał podczas swojej 40-letniej działalności. Grał wiele koncertów, wypuścił masę singli - zyskał więc potężną rzeszę fanów. I to nie tylko w Stanach. Wielu z nich z niecierpliwością czekało na jego świeży materiał, którego premiera odbyła się na początku marca. Jest powód do zawodu? Check it out!

Wrecking Ball, tak nazywa się 17 wydawnictwo amerykańskiego rockmana Bruce'a Springsteena. Podstawowo, w jego skład wchodzi 11 numerów utrzymanych w klimacie 'czystego', amerykańskiego rocka, pozbawionego wszelakich popowych konserwantów i barwników. Mimo iż, jak wcześniej wspomniałem, gość tworzy muzykę od ponad 4 dekad, jego styl nie uległ drastycznym zmianom. Ba, wciąż pozostaje świeży i cieszy niewiele mniej niż poprzednie krążki.

Warto wiedzieć, że za skomponowanie oraz napisanie wszystkich zawartych tu tracków odpowiada, jak na prawdziwego artystę przystało, sam Bruce. Gdy zaliczałem ten krążek po raz pierwszy, moją uwagę przykuł pozytywny, wręcz beztroski charakter melodii - niby nie bije od niej żadna głębia ani nie jest też wyjątkowo 'magiczna', jednak nie można odmówić jej mocy odprężania, kojenia zmysłów. Jako, że mamy do czynienia z muzyką typowo rockową, nie znajdziemy tu nawet symbolicznych komputerowych syntezatorów, nienaturalnych głosów ani innych chaotycznych dźwięków. Panuje tu harmonia, swoisty rodzaj porządku. Oczywiście nie chodzi mi o harmonię podobną do tej z ostatniej płyty Katie Melua'y - tutaj jest znacznie bardziej dynamicznie i nie mamy wrażenia, że numery strasznie się 'ciągną'. Poszczególne motywy nie powtarzają się, bo melodie są dosyć zróżnicowane, co w znacznym stopniu wpływa na atrakcyjność albumu. Reasumując, za muzyczkę wielki plus.

Nie tylko podkład zasługuje na uwagę - warto także przeanalizować sam tekst, który też jest stosunkowo beztroski. Chociaż nie wiem do końca, czy to na pewno dobre słowo na określenie numerów napisanych prostym, ale niebanalnym językiem traktujących głównie o wolności, długiej podróży pełnej przygód, ucieczce, szarej, niewolniczej codzienności oraz walce z systemem. Mimo wszystko, mnie się to podoba - wpada w ucho.

Pierwszym wydanym z płyty kawałkiem zostało niezłe We Take Care of Our Own - trafnie opisuje go blogger Refresz. Chodzą również pogłoski, jakoby jego następcą miał zostać Rocky Ground, czyli jedna z wolniejszych produkcji, przypominająca momentami starsze Streets of Philadelphia. Pierwsza propozycja zdecydowanie lepsza..

Playlistę mojego odtwarzacza bez wątpienia zasilą takie nagrania jak chwytliwe Death to My Hometown, Easy Money i  Land Of Hope And Dreams. Natomiast do pozostałych zapewne też będę powracał w trakcie długich rowerowych wycieczek, ponieważ pozwalają się wyciszyć i zrelaksować, czyli zapewniają rozrywkę na bardzo wysokim poziomie. Może nie jest to muzyczny geniusz, który będzie nam towarzyszył 24/7 i nie ma na nim nieśmiertelnych, niezapomnianych piosenek, lecz i tak znacznie wybija się na tle pokrewnych produkcji. Poza tym, to dobra odskocznia od tych wszystkich (w większości) tandetnych, radiowych motywów.

Wrecking Ball to kolejny solidny krążek w kolekcji 62-letniego artysty. Chociaż nie jestem specjalnym fanem rocka, to lubię takie (po części) 'oldskulowe', amerykańskie klimaty. Zasadniczo WB nie oferuje niczego nowego a sam Bruce kontynuuje stary, dobry styl, który zapoczątkował dawno, dawno temu. Warto jest więc poświęcić tą godzinkę, by przekonać się, że muzyka, w której nie ma zbyt wielu innowacji, potrafi wkręcić na dobre. Co prawda, wokalista zaliczył lekki spadek ‘jakościwy’, jednak jest on na tyle kosmetyczny, że spokojnie mogę postawić szkolną piątkę. A jest za co.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Zaskoczyła mnie recenzja. Beztroskie teksty? To jedna z najbardziej "gniewnych" płyt Bossa, strasznie dużo w niej o kryzysie, walce o lepsze jutro, odnajdywaniu drogi w prostym życiu - to nie jest materiał beztroski, ale do przemyśleń. Beztroskią płytą była poprzednia "Working on a dream", ta jest o wiele mniej optymistyczna bardziej przyziemna.

I chyba najlepiej świadczy o tym pierwszy singiel, gdzie oprócz nadziei "wyśpiewywanej" w refrenie padają też dość trudne pytania...

Mnie ten gniew jakoś nie ujął...

Bo nie jest to gniew wykrzykiwany wprost, na zasadzie "chodźmy na barykady, skopmy tyłki złym bankierom i zaprowadzmy sprawiedliwość" albo "zabijcie ich wszystkich". Najlepszym tego przykładem jest "Death To My Hometown" - polecam poczytać

Album naprawde swietnie sie slucha. Kawal dobrej muzyki. Mimo uplywajacego czasu Bruce muzycznie trzyma sie swietnie...

Prześlij komentarz