20 marca 2012

Recenzja: Miike Snow - Happy to You

Miike Snow? A co to? Wbrew pozorom, nie jest to tylko jedna osoba, a szwedzki projekt, w skład którego wchodzą producenci Bloodshy & Avant oraz wokalista Andrew Wyatt, którzy współpracują ze sobą od ponad 5 lat. Ich dotychczasowy dorobek zawiera jedynie debiutancką płytę zatytułowaną po prostu Miike Snow, która mimo iż nie należy do najłatwiejszych, okazała się jedną z lepszych propozycji swojego gatunku. Ostatnimi czasy, zespół wydał jego następcę. Pora się przekonać, czy ta produkcja będzie równie ciekawa...


Omawiany kompakt nosi nazwę Happy to You i w edycji rozszerzonej składa się z 14 utworów z gatunku indie popu połączonego ze znacznymi elementami elektroniki - czyli ciekawej i (co ważniejsze) dobrze zrealizowanej mieszanki zapoczątkowanej na debiucie. W obu przypadkach, za dystrybucję odpowiada wytwórnia Downtown Records.

Jak nietrudno się domyślić, za część bardziej muzyczną odpowiadają Christian Karlsson i Pontus Winnberg (inaczej: Bloodshy & Avant) czyli 2/3 całego zespołu. Panowie w znacznym stopniu postawili na spokój i harmonię, czym narazili się na możliwość zakradnięcia się monotonii. Na szczęście nie jest zbyt często słyszalna, gdyż krążek cechuje się również melodyjnością, czyli czymś, co z reguły przeciwstawia się nudzie. To tak w teorii - a jakie dźwięki będą nam towarzyszyć przez większość czasu? Głównie subtelne syntezatory, połączone z różnymi 'żywymi' instrumentami: czasami bywa to coś klawiszowego, czasami perkusja lub też gitara - pod tym względem jest w miarę różnorodnie. Natomiast do wad podkładu można zaliczyć wspomnianą wcześniej (rzadką, ale zawsze jakąś) nudę spowodowaną znikomą dynamiką poszczególnych numerów - dobrze, że jest spokojnie, lecz nie należy popadać w skrajność... Poza tym, utwory same w sobie nie przejawiają większej przebojowości przez co nie tylko, że nie każdemu mogą przypaść do gustu, to dodatkowo w pewnym momencie mogą przestać nas cieszyć. Reasumując, podkład jest ok, chociaż nie uniknął paru chochlików.

Natomiast liryka wypada dosyć przeciętnie – zwykle obcuje na niezbyt trudnej tematyce, a mianowicie na życiu codziennym, miłości, naturze i innych niepowiązanych ze sobą rzeczach. Ponadto, sama forma nie jest wyjątkowo wymagająca: mamy do czynienia z krótkimi, prostymi zwrotkami oraz jeszcze krótszymi refrenami. Jak widać, nie jest to nic nadzwyczajnego. Z drugiej strony, niezobowiązujący tekst wydaje się być całkiem przyjemny, w dodatku nie ukrywam, ze wpada w ucho. Czyli nie ma na co narzekać, jest optymalnie...

Singlem nr 1 wybrano pozytywne Paddling Out (mam wrażenie, że słyszałem wcześniej ten track. Czyżby BBC Radio 1?). Natomiast kwartał później wypuszczono The Wave - również interesująca propozycja, chociaż wolę poprzednika.

Poza singlami, na większą uwagę zasługują także w miarę energiczne Pretender, otwierający płytę Enter The Jokers Lair oraz elektroniczne Garden - tymi utworami należy się zainteresować w pierwszej kolejności. Po ich wstępnej weryfikacji, można już spokojnie zadecydować, czy chcemy nabyć całość, czy nie kręcą nas takie klimaty. Wbrew pozorom, odpowiedź nie zawsze będzie twierdząca, gdyż...

...umówmy się, to nie jest płyta dla każdego - część osób będzie potrzebowało więcej czasu żeby się do niej przekonać, a garstka słuchaczy pewnie wcale się nią nie zainteresuje. Mimo wszystko Happy to You powinno zadowolić fanów wcześniejszego wydawnictwa, bo styl formacji nie uległ niewiarygodnym (ale jakimś zawsze) zmianom i wciąż jest nam dane posłuchać delikatnego popu zmieszanego z elektroniką. Jako, że nie dopracowano parę aspektów (m.in. szeroko rozumianą hitowość), tym razem będzie 'wyłącznie' ocena dobra.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz