7 marca 2012

Recenzja: Katie Melua - Secret Symphony

Katie Melua ma 27 lat i pochodzi z Gruzji. Gdy na początku stulecia została odkryta przez producenta Mike'a Batt'a, przeniosła się na Wyspy Brytyjskie, gdzie ciężko pracowała (i wciąż pracuje) nagrywając studyjne produkcje. Efektem tej pracy jest pięć albumów, z których cztery odniosły dosyć duży sukces (może poza The House) nie tylko w UK, lecz również w Australii, czy też rodzimej Gruzji. Natomiast najnowsze, piąte wydawnictwo, które ukazało się 5 marca br., dopiero zaczyna się rozkręcać na listach przebojów. Dzisiaj właśnie o nim.

Krążek o intrygującym tytule Secret Symphony to 11 delikatnych kompozycji opartych o klimaty folko-blueso-jazzo-popowe. Standardowo jest dosyć wolno, subtelnie oraz częściowo nostalgicznie. Lecz czy wciąż możemy powiedzieć, że muzyka Katie jest magiczna? Przedstawiając swoje ostatnie dzieło, wspomniane wcześniej The House, wokalistka zaniepokoiła swoją słabą formą wielu fanów. Tutaj niestety tendencja spadkowa się utrzymuje...

Żeby nie było, że niepotrzebnie straszę - nie jest to piorunujący spadek. W porównaniu do i tak przeciętnego The Flood wręcz niewielki. Pomijając kompletny brak innowacji, opiera się on głównie na natężeniu klimatu, który w tym przypadku nie jest tak wyrazisty i nie wywołuje takich emocji jak starsze produkcje. Czasami robi się wprost monotonnie i właśnie to jest jednym z największych problemów tego wydawnictwa. Oczywiście nie chodzi mi o brak chwytliwości, gdyż nie ona jest najważniejszą cechą tego typu muzyki - jest nią za to głębia utworów, która czaruje słuchacza. Tym razem owa głębia została lekko spłycona i jedynym atutem ratującym płytę (pod kątem oprawy muzycznej) jest harmonia dźwięków, która sprawia, że pomimo częściowej nudy jest dosyć przyjemnie i delikatnie - czyli kojąco dla uszu. Całokształt podkładu w ogóle mnie nie satysfakcjonuje i nie jest dla mnie niczym wyjątkowym. Jest do bólu...zwykły.


Inaczej ma się sprawa z tym co i jak śpiewa Katie. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na sam wokal, który jest jednym z bardziej zmysłowych w tej branży - to on ma dopełniać muzykę, by stawała się jeszcze subtelniejsza. Szkoda tylko, że w tym przypadku nie ma zbytnio czego dopełniać. Pozytywnym zaskoczeniem jest też tekst (chociaż dla tej artystki to raczej standard), który traktuje o pozornie banalnych tematach, czyli pochodnych miłości. W gruncie rzeczy Melua dość sprawnie poruszyła problematykę m.in. cierpienia oraz nieszczęśliwej miłości (i nie tylko), przez co wsłuchując się w lirykę możemy na chwilkę zapomnieć, jak rozczarowujący jest podkład.

Singlem, który jako pierwszy promuje Secret Symphony jest Better Than A Dream - jak widać/słychać, nic nadzwyczajnego. Z resztą jest podobnie: ciężko trafić na numer, którym warto się zainteresować na dłużej niż 3 odsłuchy. Zaliczam do nich tylko Gold In Them Hills (cover utworu Rona Sexsmitha), Moonshine oraz Heartstrings, do reszty ciężko będzie się przywiązać...

...chyba że jest się dozgonnym fanem tejże piosenkarki, gdyż to właśnie oni stanowią grupę docelową albumu. Jednak w moim mniemaniu Secret Symphony raczej nie zainteresuje przeciętnego Kowalskiego - duża część charakterystycznej dla muzyki Katie nostalgii, wyewoluowała we flegmatyczność i gdyby nie nietuzinkowy głos oraz warstwa tekstowa, krążek już dawno wylądowałby w mojej najgłębszej szufladzie zamknięty na cztery spusty. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś do niego powrócę - wolę starsze propozycje. Tutaj nie ma niczego odkrywczego. Przeciętniak.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

12 komentarze:

Dosyc ostro...Moim zdaniem nie jest az tak zle z tym krazkiem. Co prawda fakt, nie jest to moze tak chwytliwy material jak jej poprzednie dokonania, ale zle tez nie jest. Wokal Katie, jak zwykle znakomity, te smyczki tez niezle brzmia. Ale jednak sie zgodze z tym ze poprzednie plyty Katie byly lepsze. Czekam jeszcze na recenzje Bruca Springsteena. Mam nadzieje ze sie tutaj pojawi.

Chwilowo mam na oku inne krążki, ale w wolnym czasie postaram się za niego zabrać :)

Mnie The Flood totalnie powaliło.
Chciałem cały album w takim klimacie, ni to pop, ni to ballada, ni coś żywszego. Pomieszane z poplątanym, piękne smyczki. Orbit się moim zdaniem w tym utworze spisał na 5. Z tym albumem jest... średnio. Połówka to idealna ocena.

The Flood jest niewątpliwie lepsza od Secret Symphony. Chwilami czułem się jakbym słuchał przebojów - bez urazy - weselnych. Głos jak zwykle urzekający, ale w warstwie muzycznej to nie jest Katie. Przykro mi, ale nie wydam 300zł, żeby słuchać tego na koncercie.

The House to był bardzo udany skok w bok. Na szczęście jednorazowy. Bo to jednak nie była ta Katie, którą ludzie pokochali. Owszem, było nowatorsko, bardziej dynamicznie - ale cieszy mnie, że wokalistka nie poszła w tym elektroniczno-futurystycznym kierunku. Z Secret Symphony Katie powraca do dawnej formuły - dla jednych to zawód, dla innych (w tym mnie) powód do radości.

Jest to chyba najbardziej spójny stylistycznie album Katie, co jednak nie przekłada się na jego ogólną jakość - zbyt mało tu urozmaicenia (brak tu swoistej zabawy gatunkami, niczym w świetnym Pictures). Cieszy natomiast głębszy, bardziej dojrzały wokal i orkiestrowe aranżacje.

Nie lubię oceniać muzyki podług skali, ale tutaj zrobię wyjątek - 3,5/5. Nie wykluczam jednak, że za kilka tygodni zrewiduję swoją opinię - i wtedy wystawię 4/5.
Porządny album, ale do Piece by Piece mu daleko.

nie podoba mi się tylko to, że w opakowaniu nie ma tekstów piosenek

Może jestem sentymentalny, może kompletnie nie znam się na muzyce, ale robiąc przesłuchanie 1,5 minutowych fragmentów tej płyty na iTunes poczułem się wzięty kompletnie. Jak dla mnie ten materiał jest odświeżający właśnie z powodu czystości formy - taka machina czasu przenosząca do ery świetnych piosenkarek z akompaniamentem orkiestry ala Anna German... Gdyby ta płyta wyszła z 50-40 lat temu dziś byłaby z pewnościa kultowa. Ale na dzisiaj faktycznie to trochę za trudny materiał, nie na to tempo życia i nie na tą wrażliwośc.

Kompletnie nie przypadła mi za to próba zrobienia z Kasi Meluły współczesnej Kate Bush i chwała producentom za to, że nie kazali jej w to brnąć.

Ja jestem jakiś nienormalny chyba, bo znam kilkadziesiąt piosenek Katie Melua na pamięć, a wszyscy wokół twierdzą, że nie da się ich odróżnić. Jeśli chodzi o albumy, to najbliższy mojemu sercu jest Call Off The Search, a najdalszy Pictures. Secret Symphony jest w środku, po Piece By Piece i przed The House.

Recenzja tego krążka niedługo też i na moim blogu. Jak widzę Twoja ocena nie jest zbyt wysoka.

A mnie się album bardzo spodobał. Może nie jest to coś na miarę "Piece by Piece" czy "The House", ale i tak uważam krążek za świetny. I nie mam wokalistce za złe, że nagrała krążek z orkiestrą. Już wcześniej wspomagała ją The Irish Orchestra (czy coś takiego).
Ulubione utwory, cóż - trochę tego jest. "Better Than a Dream" pokochałem po występie Katie z tym numerem w X-Factorze <3 "Gold in Them Hills" - po prostu ładny numer, bardzo podoba mi się też wykorzystana harfa. "Moonshine" kocham, wprowadza trochę świeżości, dobrze się można przy nim bawić. "Nobody Knows When You're Out and Down" - lubię trąbki wykorzystane w tym kawałku. No i "Secret Symphony" - piękna ballada, słusznie 'wepchnięta' na koniec płyty. Jest zdecydowanie najlepsza i stanowi wspaniałe zakończenie albumu.
Na razie oceniłbym "Secret Symphony" na 5/6, ale może jeszcze pójdzie wyżej :)

Tę płytę znam dopiero od wczoraj. Po pierwszym przesłuchaniu zwróciłem szczególną uwagę na: "Forgetting all my troubles", "Nobody knows you when you're down and out" i "Heartstrings". Do reszty się przekonam albo... nie. "Better than a dream", czyli najbardziej znany utwór z albumu, nuży. Myślę jednak, że Twoja ocena jest trochę krzywdząca: dałbym minimum 3+ albo nawet 4.

Rozumiem, że może płyta jest dla Ciebie słabsza niż poprzednie. Idąc tym tropem krytyka jest uzasadniona, ale weź też pod uwagę przepaść dzielącą Katie (nawet od tej gorszej strony) od rozmaitych wokalistek (bez urazy) na naszym( i zachodnim z reszta tez) rynku.

Prześlij komentarz