Melanie Fiona nie powinna być nam specjalnie obca. Pewnym czasem nasze rodzime stacje radiowe intensywnie wałkowały przebój Monday Morning pochodzący z jej pierwszego wydawnictwa 'The Bridge'. Płyta mimo, że była całkiem dobra, często spotykała się z zarzutami, że jest mało oryginalna, a samej 29-letniej wokalistce wypominano brak własnego stylu. Może to i prawda - jednak tylko niewielu osobom przeszkodziło to w delektowaniu się jej debiutem. Jako, że ostatnio słuch o niej zaginął, piosenkarka postanowiła o sobie przypomnieć przedstawiając swój premierowy materiał.
W skład drugiego albumu kanadyjskiej artystki zatytułowanego The MF Life wchodzi 13 kompozycji będącym kolejnym przykładem ciekawego, kobiecego rnb, w którym dużą rolę odgrywa muzyka pop. Czyli coś podobnego do recenzowanego ostatnio All of You Brytyjki Estelle. Tak samo, jak na przypadku angielskiej koleżanki, w te kompozycje również warto się zagłębić.
Jako, że de facto, jest to produkcja stosunkowo komercyjna (co nie zawsze musi oznaczać coś złego), na liście producentów można spotkać takie nazwiska, jak No I.D., Salaam Remi, Rico Love, Supa Dups oraz Soundz, czyli osoby bardzo cenione w branży muzycznej. Dźwięki prezentują się więc przystępnie - mimo iż nie przedstawiają wielu muzycznych nowości, to powstałe melodie są w większości bez zarzutu i zwykle wpadają w ucho. Znajdziemy tu zarówno szybsze, hitowe popo-rnb, np. Watch me, jak i wolniejsze, bardziej melancholijne ‘ballady’ (Break Down These Walls, Gone And Never Coming Back). Ponadto, nie mogło tu zabraknąć klimatów konkretnego rnb, inspirowanego artystami przekroju Mary J. Blige, czyli kawałków tj. Running, 4AM). Jak widać, analogicznie do debiutu, tutaj również jest dosyć różnorodnie. A zjawiskowo? Nie do końca. Jednak nie traktowałbym tego jako ogromną wadę.
Chociaż Melanie lansuje się również na dobrą tekściarę, w pracy pomagał jej sztab fachowców, m.in. Drake, J. Austin, A. Martin, itd. Pod tym kątem, krążek wypada dosyć...radiowo. Nie zauważyłem tu żadnych głębokich sentencji, są tu za to względnie beztroskie stwierdzenia, opierające się głównie na tematyce miłości (co teoretycznie powinno być głębokie) i wolności. Natomiast z technicznego punktu widzenia, tekst złożony jest z treściwych zwrotek oraz chwytliwych refrenów, co bez wątpienia wpada w ucho i pomaga nabrać produkcjom jeszcze bardziej przyjemnego charakteru.
Na chwilę obecną album promowany jest 3 singlami: Gone And Never Coming Back, 4AM oraz Change The Record feat. B.o.B. - track przypominający I'm Lost tego artysty. O ile pierwszy nie jest oszałamiający, to dwa kolejne są nader atrakcyjne. Duży udział w promocji mają również zaproszeni goście, czyli ww. B.o.B, J. Cole, Nas, John Legend oraz T-Pain, którzy poza samym nazwiskiem, wnieśli powiew świeżości, stanowiąc znakomite urozmaicenie dla soulowego głosu młodej Kanadyjki.
Z kolei mówiąc o niewydanych utworach, nie można pominąć świetnych Running, This Time, L.O.V.E. oraz Watch Me Work - to właśnie je zabieram na swój odtwarzacz. Reszta wypada już różnie - są to numery głównie dobre, którym tylko czasami zdarzy się jakiś słabszy moment. Jest nim wspomniana wcześniej niewielka oryginalność oraz zjawiskowość - albumów podobnych do tego jest multum, a TMFL nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zasadniczo to tyle.
The MF Life to kolejna przyjemna płytka, która urozmaici moją muzyczną bibliotekę. Podobnie, jak wielu innym osobom, lubujących się w klimatach prezentowanych przez, dajmy na to, Estelle. To podejście Melanie z pewnością nie zawojuje świata, bo nie wnosi do gatunku kompletnie nic, niemniej jednak to wciąż ciekawe rnb (w dużej mierze również i pop), które jest w stanie zapewnić nam niecałą godzinę ambitnej rozrywki. Optymalna czwóreczka.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
0 komentarze:
Prześlij komentarz