10 Years to amerykański zespół złożony z piątki artystów, których skład nieco różni się od pierwotnego. W czasie 13-letniej działalności, nagrali 5 płyt długogrających i jedną EP’kę – swoje pierwsze dzieła panowie wydawali na własną rękę, bez pomocy żadnej wytwórni. Dopiero po pewnym czasie udało się im podpisać kontrakt z Universal Records, która to pomogła nie tylko w dystrybucji, lecz także w promocji ich twórczości. Szczerze mówiąc, żaden z wypuszczonych przez nich krążków nie był wyjątkowo interesujący, więc na najnowszy z nich początkowo nie zwracałem uwagi - jednak ze względu na brak innych propozycji, byłem zmuszony wziąć go na warsztat.
Mowa o Minus The
Machine, czyli dwunastu rockowych nagraniach w całości skomponowanych przez
sam zespół, bez większej pomocy osób trzecich. Tym razem, zamiast Universala, opiekę
powierzono wytwórni Palehorse Records - niestety, nie miało to znaczącego wpływu
na muzykę, dlatego też dostaliśmy to, co zawsze, czyli na ogół puste, bezcelowe
granie. Za to z fajną okładką.
Tak, macie rację, nie przeczytacie tutaj zbyt wielu pochlebnych
słów na temat podkładu. W końcu co dobrego mam napisać o numerach, które momentami
kompletnie zlewają się ze sobą, a jeśli nawet nie, to i tak solidnie nudzą? O
tych, które niczym nie wybijają się ponad milion bliźniaczo
podobnych produkcji? Nic konkretnego. Nagrania cechują się przede wszystkim
szablonowością i przewidywalnością, przez co, pomimo dynamicznego charakteru,
zwyczajnie usypiają – słyszymy początek piosenki i już po parunastu sekundach wiemy,
jak może potoczyć się dalej. To wszystko dlatego, że znane patenty, do których
jesteśmy przyzwyczajeni, są odczuwalne na kilometr. Radzę nie łudzić się, że warstwa
muzyczna wzbudzi jakiekolwiek emocje, poza oczywiście znużeniem. Ponadto, nie
trzeba być nagradzanym inżynierem dźwięku, żeby dostrzec, że ścieżki tutejszych
utworów (nie wszystkich, of kors) są źle zmiksowane i mało tego, że czasami niektóre instrumenty brzmią jak ‘z puszki’, to jeszcze perkusja wydaje się być znacznie za
wysoka. Czuć brak ręki porządnego producenta…
Całe szczęście, kolejny ważny aspekt, jakim jest tekst, prezentuje się o
wiele lepiej. W tym przypadku posłuchamy sobie o pesymistycznych dziedzinach istnienia, tj. ludzka próżność i zachłanność, nadzieja na lepsze jutro, chaos w
ludzkim życiu i podejmowanie ryzyka. Chociaż w muzyce tego typu to
nic nowego, dla mnie stanowi to dobrą odskocznię od przesłodzonych,
miłosnopodobnych klimatów i pseudo-wymądrzania się na temat wolności, którymi
zamęcza mnie większość omawianych na blogu wydawnictw. Technicznie też jest nie
najgorzej, bo zainwestowano w treściwe zwrotki, napisane ciekawym językiem oraz
wpadające w ucho refreny. Jakkolwiek zdarza się, że niektóre kwestie kompletnie nie
trzymają się kupy i okazjonalnie bywają naprawdę patetyczne. No, ale już nie czepiajmy się szczegółów - generalnie, jest całkiem znośnie.
Na dzień dzisiejszy, do promocji albumu przeznaczono tylko Backlash, czyli jedną z niewielu w
miarę udanych produkcji, która przy pierwszym kontakcie jest dosyć atrakcyjna
– jednak na dłuższą metę zaczyna szybko robić się męcząca. Osobom, którym nie
przypadła do gustu, stanowczo odradzam
obcowanie z pozostałą jedenastką, bo po parukrotnym odsłuchu całości, można
dojść do wniosku, że i tak nie ma tu niczego lepszego. Również ci, którzy
znaleźli w niej jakieś interesujące elementy mogą odczuwać spory niedosyt,
ponieważ…
…10 Years widocznie nie mieli zielonego pojęcia, jaki
materiał chcą zaprezentować swoim fanom. W związku z tym, otrzymaliśmy numery,
które chociaż są pełne energicznego, rockowego grania, to brak im jakiejkolwiek
inwencji twórczej – czegoś, czego jeszcze nie było, co zachęcałoby do dalszego
słuchania. Dobrze, że przynajmniej tekst w miarę się broni i sprawia, że przy
pierwszym odtworzeniu można jakimś cudem dotrwać do końca bez pomocy kawy.
Niestety, z każdym kolejnym razem nawet kofeina wstrzykiwana bezpośrednio w żyłę
nie będzie w stanie zmusić nas do wysłuchania tej płyty w stanie pełnej świadomości.
Reasumując, warstwa liryczna jest ok., a podkład to totalne dno – nie pozostaje mi nic innego,
jak ocenić ten album na 2. Z plusem, za wspomnianą na początku okładkę.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
6 komentarze:
Nie znam..
Zrobiłbyś recenzje tych płyt jak zostaną wydane:
Nelly Furtado - The Spirit Inderstructible
Green Day - Uno (dobrze by było, też Dos i Tre)
Wiesz, to są pozycje, o których wręcz nie da się nie napisać.
Cześć. Pokusiłbyś się o recenzję Oceana - My house?
Jeszcze 2 tygodnie temu pewnie tak, teraz mam na oku inne płyty.
Tak negatywnie oceniłeś, że aż posłuchałem kilku kawałków, no i się nie dziwię Twojej ocenie ; )
Prześlij komentarz