6 kwietnia 2011

Recenzja: Britney Spears - Femme Fatale

Britney Spears zna każdy - jest kontrowersyjną blond celebrytką z różowym głosem, o której jest głośno nawet jak nic nie śpiewa. Teoretycznie muzyka jaką wykonuje powinna być obleśna, bo przecież to pop i w dodatku ten powszechnie tępiony. Jednak dotychczas jakimś cudem jej muzyka potrafiła się obronić. Tym razem jest tak samo - może w trochę mniejszym stopniu, ale zawsze coś. 



W swojej ponad dziesięcioletniej karierze, Brit wydała 6 multiplatynowych krążków, które wręcz stały się swoistymi klasykami gatunku. Może dlatego, że wokalistka jako jedna z pierwszych zaczęła eksperymenty z gnojonym przeze mnie electropopem . Na jej najnowszym, siódmym albumie zatytułowanym Femme Fatale znajdziemy ten właśnie rodzaj muzyki. Ba, tam są same piosenki electropopowe – czyli w sumie 17 radiowych numerów. Wynika z tego, że po wysłuchaniu powinienem być pełen myśli samobójczych i mieć stan podgorączkowy, ale jednak żyje i mam się dobrze. I trochę mnie to dziwi. To, co serwuje nam wokalistka nie jest jakoś specjalnie ambitne, super przebojowe, czy wyróżniające się spośród tłumu. Z drugiej strony nie jest to też podobne do tysiąca innych numerów tego typu – słychać, że jest to Spears, ale w widocznie słabszej formie – nie uświadczymy hitów na miarę "Oops!... I Did It Again", "Toxic", czy choćby nawet "Womanizer".

Za to, co możemy usłyszeć odpowiada przede wszystkim Dr Luke – spec od tego typu produkcji, wspomagany przez producentów magazynu Billboard, Max Martina i paru mniej znanych. Widać, że chłopcy się starali i chcieli zrobić album w klimatach starej, dobrej Britney. W efekcie jednak przedobrzyli i powstało takie coś, co trudno zdefiniować. Z początku nie chciało mi się tego wyłączać – a jak na electropop to jest to ogromne wyróżnienie. Co by nie rozpisywać: słuchając piosenek pojedynczo w jakimś odstępie czasu, produkcje wydają się być  przyzwoite, fajnie skomponowane, ale do perfekcji im daleko. A jeżeli zaczniemy słuchać w ciągu (no czyli jak puścimy album) to pod koniec zaczyna już irytować: za dużo komputerowych dźwięków drażni, w dodatku ten ciągle przerobiony głos wokalistki sprawia wrażenie jakby piosenki śpiewał jakiś cyborg – o normalny, „czysty” głos na krążku jest bardzo trudno. Gdy już płyta się kończy a my jesteśmy pewni, ze już niczym nie będziemy zaskoczeni, pojawia się utwór Criminal – jedyna piosenka z w miarę naturalnym głosem, która w efekcie jest trafnym zwieńczeniem całości.

W nazwiskach osób, które pisały tekst można się pogubić – rzucać się w oczy może co najwyżej Kesha (Till the World Ends) i Max Martin, który napisał większość kawałków. Widać, że sama wokalistka się nie napracowała – dostała niemalże gotowca. Tekst jest dostosowany do popowych brzmień: Brit śpiewa o mężczyznach, seksie, imprezach – nie zmusza do refleksji, ale w tym przypadku to nawet dobrze – to przecież album przeznaczony na clubbing, pozbawiony wszelakich ballad przez co jest „jednoklimatyczny”. Ostatnio artystom coraz gorzej wychodzi mieszanie na jednej płycie ballad i clubbingu, więc brak tych pierwszych też można zaliczyć na plus.

Longplay promuje singiel Hold It Against Me– średniawy numer rządzący na listach przebojów, które uczyniły z niego powerplay’a (utwór puszczany w playliście dziennej co 2/3h). Następnym singelem został Till the World Ends" – jeszcze gorsze od poprzednika, ale również wielbione przez rozgłośnie. Widać, że promocja piosenkarki jest ogromna.

Panna Spears mimo iż nie jest jakaś bardzo stara, przeszła w życiu bardzo dużo, równocześnie wywołując wokół siebie wiele kontrowersji. Przez ten czas narobiła sobie wielu wrogów, którzy do dziś ją tępią za jej nieodpowiedzialność i głupotę. Może coś w tym jest, ale trzeba przyznać, że ostatnio Brit się zmieniła - postanowiła stać się normalna, a jedyną rzeczą jaką można jej zarzucić jest to, że jest wzorem do naśladowania – inni artyści wciąż ją kopiują, zawsze jednak nieudolnie.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Witam. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja, czegoś takiego właśnie szukałem:)
Ja jednak albumowi Britney daję 5/6, piosenki wpadają mi w ucho, jednak po pewnym czasie nużą, dlatego tylko 5.
Mam pytanie: czy mógłbyś zrecenzować album zespołu Milk Inc. - Nomansland? To mój ulubiony zespół i bardzo bym chciał przeczytać opinię o ich płycie:)

Zależy, jeżeli płyta nie jest starsza niż 1, góra 2 miesiące, to oczywiście się za nią wezmę :)

Hm, była wydana 1 marca, także już 3 miesiące przeszło ma.

Prześlij komentarz