30 września 2011

Recenzja: Jason Derulo - Future History

Najpierw był Ne-Yo, potem Chris Brown a teraz on - Jason Derulo, czyli kolejny amerykański pół raper pół wokalista zajmujący się robieniem pop-rnb pod publikę. Mimo iż jego debiutancki krążek nie zebrał  wyjątkowo pochlebnych recenzji, wylansowano z niego parę numerów, które zdobyły serca radiosłuchaczy, przez co sam osiągnął ogromny sukces komercyjny. Teraz, rok po jego wydaniu nadszedł czas na drugie podejście. Wnioski wyciągnięte, błędy poprawione? 



Album nosi nazwę Future History i podobnie jak wcześniejsze wydawnictwo został wydany przez wytwórnie Warner Bros. W podstawowej wersji zawiera 12 kawałków, które nie są za lotne - znane sample i oklepane motywy to na prawdę nic ciekawego. Ok, w miarę przyjemnie się tego słucha i fali samobójstw raczej nie wywoła, lecz nie zmienia to faktu, że to bardziej 'produkt' niż 'dzieło'. A poniżej kilka szczegółów.

Warto zaznaczyć, że utwory zostały wyprodukowane przez większą ilość osób, z których najbardziej udzielali się The Fliptones, DJ Frank E oraz J.R. Rotem. Nie powiem żeby tryskali oni jakąś większą kreatywnością, w końcu na FH nie ma kompletnie nic nowego: generalnie prawie wszystkie kawałki są straszliwie powtarzalne - nie trzeba być wielkim znawcą ani żadnym guru, by wyczuć tu masę znanych z radia dźwięków (odsyłam do dyskografii rapowej gwiazdki – Iyaza lub Mann’a) oraz zapożyczenia z mniej lub bardziej znanych piosenek: nie wiem ile dokładnie ich tu jest, ale mi udało się wyłapać 4: w Don't Wanna Go Home, Breathing, Make It Up As We Go i Fight For You.

Tekst też nie specjalnie przekonuje, bo mało tego, że jest prawie w 95% o miłości (no trochę inwencji twórczej!), to jeszcze w ogólne nie rusza. Daruje sobie wywody o tym jak temat miłości mi się przejadł i że jest on chamskim ścinaniem na skróty, bo piszę o tym prawie w każdej recenzji tego typu płyty (z podobnym tekstem oczywiście), lecz muszę wspomnieć, że jak na produkcje typowo radiową to jakoś ‘ujdzie’. Do poprawienia.

Płytę promuje wydany w połowie maja Don't Wanna Go Home, czyli chyba najlepszy cover (i ogólnie track) jaki można tutaj znaleźć. Jako, że jest to bardzo słynny numer, szczególnie w Polsce, to odpuszczę sobie komentarz na jego temat. Natomiast drugim singlem został It Girl, czyli tak dla odmiany coś mniej klubowego i w dodatku nie będącego coverem - może świeżością nie grzeszy, ale na tle reszty i tak wypada rewelacyjnie.

Jakoś żaden z zawartych na utworów zbytnio nie przykuł mojej uwagi, bo jak już wcześniej wspomniałem nic tu nowego, ani, tym bardziej, ciekawego. Jedyne poruszenie wywołują co najwyżej te dwa single – zasadniczo to tyle.

Album mogę polecić jedynie osobom, które na prawdę lubią klimaty przekroju Replay, czy Solo Iyaza, bo to w większości sprytne remixy tych numerów z kosmetycznymi modyfikacjami - jak komuś nie przeszkadza taka powtarzalność to proszę bardzo, do zakupu droga wolna. Natomiast dla słuchaczy, którzy dość szybko się nudzą wałkując w kółko te same motywy, ten krążek może być trochę nietrafioną inwestycją...

Wbrew pozorom, nic nie mam do Jasona, a może nawet go lubie, bo to zdolny wokalista. Ale mimo iż na Future History wielkiej tragedii nie ma, nie zmienia to faktu, że klimaty są dosyć oklepane, dużo gorszej jakości niż te na debiucie, takie przeciętne, bez rewelacji. Poza tym ucho nie boli i nie wywołuje skrajnych emocji, więc nie mam prawa dać niżej niż 3.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz