19 grudnia 2011

Recenzja: Anthony Hamilton - Back to Love

Anthony Hamilton to 40-letni wokalista, który podczas ponad 15-letniej kariery zdarzył wydać 2 kompilacje i 4 albumy. Warto zaznaczyć: dobre albumy. Mimo wszystko, jego komercyjny sukces ma się nijak do jakości produkcji i zamiast być znanym celebrytą przekroju Beyonce, pozostaje nim co najwyżej w USA, a za granicami jest znany tylko w odpowiednich kręgach. O czym to świadczy? Z pewnością o małym zainteresowaniu rodzajem muzyki, którą wykonuje. Dzisiaj jest mowa o jego najnowszej płycie – może ona wywinduje go na szczyt?


Wydane przez RCA Records, Back to Love to (w zakupionej na iTunes wersji deluxe) 16 przyjemnych kawałków utrzymanych w klimatach muzyki soul oraz rnb z lat 90. Hamiltona kojarzę jedynie z paru starszych singli i nie jestem na bieżąco z jego wcześniejszymi longplay'ami, więc nie mogę powiedzieć jak BtL wypada na ich tle. Dla mnie są to po prostu dobre, w większości warte uwagi utwory.

Poza samym Antkiem, za dźwięki odpowiada również m.in. Babyface (W. Huston, Mary J. Blige, M. Carey), który pomógł wokaliście stworzyć kultowe amerykańskie rnb przyciągające do siebie swoim klasycznym klimatem lat 90., w którym utrzymana jest cała płyta - połączenie przyjemnych bitów z idealnie wkomponowanym wokalem musiało poskutkować czymś intrygującym. Mimo wszystko do perfekcji jeszcze dużo brakuje, w końcu nie wszystkie numery są specjalnie chwytliwe, wręcz momentami zaczyna być po prostu nudno, bo nie ma tu zbyt wielu urozmaiceń, rnb jest zbyt czyste, czasami za bardzo podobne do siebie - ale po chwili pojawiają się kolejne tracki i powracamy do życia. Podkład generalnie fajny, ale ma słabsze momenty.

Z kolei tekst jest do bólu przeciętny - jak większość współczesnych produkcji rnb/soul, również i ta traktuje prawie jedynie o miłości i to w dość prostym wydaniu. Mamy do czynienia z wyznaniami, wyrażaniem tęsknoty, wspomnieniami, itd. Trochę to mało kreatywne i po części wtórne, jednak patrząc na inne produkcje tego typu, rzadko możemy spotkać się z czymś ciekawszym - więc nie jest jakoś tragiczne. Ujdzie.

Singlem promującym owe wydawnictwo został Woo, czyli numer kojarzący mi się z twórczością Cee Lo Green'a - chwytliwy i niczego sobie. I jak na razie to tyle jeżeli chodzi o single.

Natomiast z pozostałych utworów na uwagę zasługują tytułowy Back to Love, I'm Ready, Mad, More Than Enough, Suck for You, Writing On the Wall oraz Never Let Go z gościnnym udziałem Keri Hilson (swoją drogą, to jedyna kolaboracja jaką można tu znaleźć). Każdy z nich ma w sobie coś, co powinno zainteresować - jeden ma chwytliwy bit, następny jest klimatyczny, w kolejnym porywa wokal. A reszta? Dla mnie przeciętna, trochę gorsza (co nie znaczy, że zła).

W czasach, gdzie na rynku króluje pop a muzyka rnb kojarzona jest wyłącznie z Rihanną i Ne-Yo, najnowszy album Hamiltona może stanowić dobrą odskocznie od obecnych trendów. Prawdopodobnie nie zdobędzie szczytów list przebojów, bo popyt na taką twórczość nie jest zbyt wielki (bo wiele osób jej nie rozumie), ale z pewnością spodoba się zarówno fanom tego artysty jak i miłośnikom starego amerykańskiego rnb. Jako, że parę kawałków można było bardziej dopracować, za to podejście 'tylko' 4. 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

1 komentarze:

płyta jest genialna, gdzie jej do nudy... proszę!

Prześlij komentarz