Pochodzi z Chicago, ma 40 lat i podczas swojej 20-letniej kariery wydał 8 albumów, które do dziś krążą na playlistach wielu fanów gatunku. O kogo chodzi? Oczywiście o Commona, który z pomocą swojego eleganckiego wizerunku, subtelnego flow, genialnej wręcz liryki i znakomitych produkcji stał się jedną z ikon współczesnego rapu. Teraz, ponad 3 lata po wydaniu ostatniego longplay'a, raper pokazuje światu swój najnowszy materiał. To, że daje radę jest wiadome - kwestia tylko w jakim stopniu.
Wydany przez Warner Bros. The Dreamer/The Believer to 9 krążek amerykańskiego rapera oraz aktora ukrywającego się pod pseudonimem Common. Stanowi go 12 typowo 'czarnych' utworów będących bardzo przyjemnym, kultowym rapem, który został w całości wyprodukowany przez No I.D. A co za tym idzie?
Krótko o No I.D.: jest to jeden z najbardziej cenionych producentów gatunku rap i rnb, który pracuje ze samą śmietanką branży, czyli z m.in. Rihanną, Jay-Z, Kanye Westem, Kid Cudi'm, J. Cole'em, itp. Tak jak w przypadku ww. artystów, również i tym razem jego bity stoją na znacząco wysokim poziomie, więc otrzymujemy podkład godny rapera z najwyższej półki: może nie jest aż tak elegancki jak ten ze wcześniejszych produkcji, bo sam styl Commona został znacznie unowocześniony, ale dalej jest solidnie i na swój sposób klimatycznie. Większość numerów wciąż buja, że aż miło i standardowo zapewnia rozkosz dla uszu. Reasumując, od strony technicznej jest rewelacyjnie.
Ale ten tekst... Dawniej artysta zdumiewał łatwością, z jaką rozkładał na czynniki pierwsze nawet najtrudniejsze tematy - i chyba za to ceniłem go najbardziej. A teraz? Zapewne wciąż to potrafi (przynajmniej mam taką nadzieję), ale nie dano nam okazji, by się o tym przekonać - w końcu treść liryki oraz jej przekaz zostały maksymalnie spłycone, przez co możemy sobie posłuchać o laskach, samochodach, imprezach etc. Wszystko to przeplatane jest braggami przypominającymi jaki to Common nie jest fajny i bogaty. Czyli dostajemy to, co serwuje większość komercyjnych (i nie tylko) raperów. Cholera, tylko mi wydaje się to takie tanie?
Dobra, przejdźmy do singli. Początkowo album promowany był kawałkiem Ghetto Dreams, w którym na featuringu możemy usłyszeć rapera Nas'a. Track niczego sobie, ale zaproszony gość niestety nie pokazał na co go stać, gdyż brzmi bardziej jak B.o.B. niż jak on sam. Trzy miesiące po jego wydaniu światło dzienne ujrzał Blue Sky, czyli kolejna dobra propozycja. Podobnie zresztą jak następne single: Sweet, Celebrate, Raw (How You Like It). Wszystkie podane są do odsłuchu na YouTube, więc daruję sobie szczegóły.
Pozostałe utwory wypadają zasadniczo ciekawie, jednak trudno mi wybrać coś, co się wybija: jak dla mnie, poza singlami, na szczególną uwagę zasługuje co najwyżej numer, w którym udziela się John Legend, czyli The Believer - połączenie porządnego wokalu ze subtelną nawijką rapera. Natomiast reszta jest do siebie znacznie zbliżona, więc wszystkie produkcje będą wywoływać jeden rodzaj emocji - nie powinno być tak, że w pewnej piosence się zakocha, a inną znienawidzi.
Krążek powinien spodobać się osobom, które lubią czarny amerykański rap i jednocześnie nie miały zbyt wielkiej styczności ze starszymi dokonaniami Commona lub słuchaczom kompletnie nie zwracającym uwagi na tekst - widać (a raczej słychać), że muzyka, którą tworzy Amerykanin uległa w pewnym stopniu zmianie i to niekoniecznie na lepsze. Może The Dreamer/The Believer jest dobrym wydawnictwem, ale Lonnie przyzwyczaił nas do czegoś znacznie lepszego. Ode mnie czwóra.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
0 komentarze:
Prześlij komentarz