16 grudnia 2011

Recenzja: The Roots - Undun

Z pozoru wydaje się, iż to zwykli raperzy wykonujący jakiś dziwny rodzaj rapu. Po pewnym czasie odkrywamy, że to jednak większa formacja, w skład której wchodzą również muzycy. Następnie dowiadujemy się, że ich dyskografia jest znacznie większa niż mogliśmy się początkowo spodziewać - w sumie 12 wydanych krążków. Potem dochodzimy, że pierwszy z nich został wydany w 1993 roku, a muzyka tego zespołu nie jest wcale dziwna - jest po prostu specyficzna, wręcz alternatywna. Wniosek? Mamy do czynienia z doświadczonymi artystami.

Longplay, o którym dzisiaj mowa zwie się Undun i jest 13 wydawnictwem amerykańskiej grupy The Roots, który standardowo wydany został przez Def Jam Records, czyli wytwórnię współpracującą z m.in. Rihanną. Jest to równocześnie ich pierwszy koncept album - płyta skupiająca się wokół jednego, pozamuzycznego tematu (opisanego poniżej). Do odsłuchu dostajemy 14 kawałków utrzymanych w klimatach subtelnego rapu połączonego z elementami innych gatunków tj. blues, czy neo soul. Patrząc na nie powierzchownie, mogą wydawać się lekko niezrozumiałe, pozbawione sensu i piękna. Ale to tylko jeden za wielu pozorów, które utrudniają ich prawidłową interpretację.

Kolejny pozór: podkład jest banalny i monotonny. Nie, w rzeczywistości wcale taki nie jest - po prostu zrobiony jest na klasycznych 'czarnych' bitach, które w pełni pasują do (i po części same go budują) mrocznego klimatu płyty, w dodatku te przejścia pomiędzy poszczególnymi utworami, ehh to się nazywa wygoda słuchania. Pasują też do niego liczne instrumentalne interludy wykonywane przez orkiestrę symfoniczną - nie jest tak źle jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Ale żeby się znów niepotrzebnie nie nakręcać to zaznaczam, że osoby nieznające angielskiego lub zwracające uwagę jedynie na dźwięki, nie tyle co się zanudzą, co po prostu nie będą wiedzieć jak się za to zabrać

...bo to właśnie tekst jest tutejszym największym atutem. A, jak na początku wspomniałem, mamy do czynienia z konceptem, czyli produkcją skupiającą się na jakiejś konkretnej myśli. W tym przypadku jest to opowieść o Redfordzie Stephensie - zagubionym chłopcu, który postanawia zostać gangsterem. Oczywiście, podobnie jak podkład, tekst również przedstawia się dosyć mrocznie - w końcu historia jest smutna, wręcz dobijająca. I to jest jej główny plus. A minus? Co najwyżej to, że opowiadana jest od tyłu i może prezentować się nieco chaotycznie. Mimo wszystko patrząc na jakość liryki nie da się ukryć, że to jedna z lepszych na jakie ostatnio trafiłem – oby więcej takich.

Jak na razie, wydany został tylko jeden numer: Make My, czyli dosyć dobra produkcja wykonana na, w pewnym sensie, oldschoolowych, lecz chwytliwych bitach (jak w większości pozostałe)- warto przesłuchać. Jednak szczerze mówiąc nie wiem, czy w ogóle da się jakoś wyodrębnić poszczególne tracki, bo całość jest ze sobą w znacznym stopniu ‘scalona’ i (poza paroma wyjątkami) jeden wyjęty z kontekstu kawałek nie zaoferuje nam niczego ciekawego  - albo zabieramy się za wszystko, albo za nic

Ostrzegam, to nie jest łatwy album - dlatego zarówno fani radiowego targetu jak i ogólnie osoby nieprzywiązujące większej uwagi do tekstu niech lepiej poszukają czegoś mniej skomplikowanego – łatwo się pogubić. A kto powinien z tym obcować? Z pewnością fani grupy i miłośnicy różnego rodzaju alternatywy, bo to pewnie z myślą o nich powstał ten krążek. Ode mnie piątka: toż to pomysłowy patent, w dodatku nieźle zrealizowany.  


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Przyznaję się bez bicia, że muzyce The Roots nie poświęciłem jak dotąd wystarczająco dużo czasu. Niemniej nie od dziś wiadomo mi, że to ceniona przez wielu formacja. Najczęściej słucham ich singlowego "The seed 2.0" (feat. Cody Chesnutt). Kawałek pierwsza klasa!

Płyta jest g... przez duże G.Miało być mrocznie jest do d...,refreniki zabijają tą i tak g... płyte a te bity to żenada kiedy oni zrozumieją,że ich czas się skończył.Bleeeeeeee

Prześlij komentarz