3 lipca 2011

Recenzja: Beyonce - 4

Beyonce zna chyba każdy – w swojej prawie 9-letniej karierze wydała 3 genialne albumy, z których każdy był muzycznym objawieniem zarówno dla krytyków jak i stacji radiowych, zapewniając jej status jednej z najbogatszych gwiazd showbiznesu. Dla wszystkich było więc oczywiste, że jej czwarty krążek, nazwany po prosty ‘4’ będzie podobnie dobry. I tu pojawiło się ogromne zaskoczenie…




Premiera czwóreczki teoretycznie odbyła się 27 czerwca, czyli stosunkowo niedawno. Jednak wielu internautów miało ją dużo wcześniej, bo płyta w całości wyciekła do sieci już pod koniec maja – i również wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze recenzje. Jako, że osobiście piractwa nie popieram, standardowo zaopatrzyłem się w legalną wersję płyty – dlatego trochę ‘spóźniona’ recenzja.

Wydając 4, Beyonce udowodniła nam dwie rzeczy: jest na tyle popularna i bogata, że nie musi robić piosenek pod radiową publikę i to, że nie jest tylko gwiazdeczką, ale też artystką i może tworzyć muzykę jaką chce, a inni mogą jej naskoczyć. Dzięki takiemu podejściu na jej nowym krążku możemy uświadczyć 12 produkcji, z czego tylko parę (o ile jakikolwiek) tracków ma szansę na realny sukces komercyjny: nie ma tam żadnych szybkich radiowych numerów (poza kiepskim Run The World), są tylko ballady zmieszane z muzyką rnb z lat 90.

Kawałki niby nie są jakieś specjalnie złe, ale to już nie ta sama liga co te poprzednich wydawnictw –za dużo tu inspiracji i znanych motywów a za mało nowości. Powrót do przeszłości jest spowodowany najprawdopodobniej wpływami na produkcję takich osobistości jak Babyface, Chad Hugo, Diana Warren, którzy stworzyli piosenki będące pewnym czasem bardzo popularne. Poza tym sama Bey przyznaje też, że inspirowała się takimi artystami jak Michael Jackson, Stevie Wonder czy Fela Kuti. Mimo częściowego braku świeżości tracki z jej nowego wydawnictwa trzymają poziom – nie wieją  ogromna nudą, mogą nawet wciągnąć.

Popornb zaprezentowane na ‘4’ jest rodzajem popu, w którym tekst odgrywa jedną z ważniejszych ról. I na tym tle Beyonce spisała się nawet przyzwoicie. Co prawda tematyka opiewa głównie miłość: jej wyznania, deklaracje, monolog do mężczyzny, itp., ale jest to opowiedziane w dość niebanalny sposób. Mimo to pozostaje przy tym, że Beyonce jest stać na coś lepszego.

Pierwszym singlem promującym wydawnictwo 4 zostało koszmarne Run The World (Girls). Gdy usłyszałem go po raz pierwszy, nie za bardzo wiedziałem, co o tym myśleć – toż to takie słabe, w dodatku brzmi to bardziej jak jakaś demówka a nie singiel. Na szczęście niecałe dwa miesiące później postanowiono pokazać światu coś nowego i wydano utwór Best Thing I Never Had, który wypchał z notowań (zakładając, że tam jeszcze był..) poprzedni numer. Dużo lepszy (tzn, nie tak tragiczny jak RTW), choć też poniżej poziomu wokalistki.

Reszta produkcji trzyma podobny ‘przyzwoity’ poziom – o karierze w radio nie ma co myśleć, ale wydają się być nawet przyjemne, w dodatku jakościowo od siebie nie odstają, przez co słuchając jednego numeru możemy być pewni, że reszta będzie prezentować się bardzo podobnie. Spośród 12 produkcji zawartych na 4, na mój odtwarzacz leci track I Care – za fajny klimat i Party z gościnnym udziałem Kanye Westa i Andre3000 (Outkast), za przypomnienie mi bardzo ciekawego motywu lat 90. Może jest troszeczkę monotonny, ale mi tam się podoba.

Mam przeczucie, że 4 podzieli fanów Beyonce – część zarzuci mu banalność i strasznie niski poziom, a część będzie wniebowzięta tym, że Bey w końcu odeszła od komercji. Jak widać nie da się jednoznacznie określić, komu dokładnie spodoba się krążek. To samo tyczy się zwykłych słuchaczy - jedni będą znudzeni, drudzy pewnie się zaciekawią…

Swoim genialnym  I Am…Sasha Fierce, Beyonce przyzwyczaiła nas do tego, że każdy następny singiel może stać się hitem –  tego samego oczekiwano więc po czwórce. Nie ma jednak co ukrywać, że najnowsze kawałki nie dorastają do pięt tym z poprzednich płyt. Może dlatego, że wokalistka przez ostatni czas skupiła się bardziej na muzyce komercyjnej aniżeli na ‘wolnych’ produkcjach – czyżby Beyonce nie potrafiła już robić unikalnych produkcji niezależnych? Mam nadzieję, że jednak potrafi. Chociaż z drugiej strony coś czuję, że wraz z pochowaniem Sashy Fierce, Bey pochowała też tą uzdolnioną część siebie. Nie? To niech to udowodni…



Zgadzasz się? Podaj dalej:

8 komentarze:

Dziękuję za recenzje, teraz czekam na płytę Seleny :)

Płyta jest całkiem dobra, są na niej świetne ballady. Cieszy mnie to, że Beyonce odeszła od komercji.

ta płyta jest bardzo fajna, moim zdaniem fajnie zrobiła że odeszła od komercji - miała wybór, albo to albo dancowe hity z Guettą. dobra robota!

pozdrawiam i zapraszam
http://10years-without-lefteye.blogspot.com/

Płyta dla mnie osobiśćie jest fantastyczna:) niebanalna

Płytka na pełnym wypasie, Beyonce poszła w troszke innym kierunku i napewno wyszło to rewelacyjnie. Dla mnie ,,czwórka" jest na piątkę.

Jak dla mnie płyta genialna. End Of Time, Schoolin Life, 1+1, I Care, Party, Rather Die Young, jak dla mnie najlepsze piosenki z płyty. Odpływam...:))

Jest trochę inaczej niż piszesz. Sugerujesz, że kipiąca od hitów I AM ... była dobra i nowe piosenki nie dorastają jej do pięt. Jest to dość ciekawy pomysł, bo poprzednia była bardzo kiepska, a ta prezentuje zupełnie inny poziom, brzmienie w zasadzie dość niebanalne. Run The World jest jednym z lepszych utworów, trudno żeby inaczej, skoro zbudowany w oparciu o fantastyczne dzieło Diplo. Komercyjnie płyta została niezauważona, co jest dziwne biorąc pod uwagę podobny poziom nie-komercyjności na każdej płycie poza IAM.

Ja się nie zgadzam z tą recenzją. Według mnie jest zupełnie na odwrót. I am... to zbyt komercyjna płyta, podczas, gdy 4 powala jakością, old-schoolem i inspiracją najlepszymi artystami soul i r&b.

Prześlij komentarz