29 lipca 2011

Recenzja: 3 Doors Down - Time of My Life

3 Doors Down to amerykańska formacja założona w 1996 roku, czyli działająca na rynku od ponad 15 lat. Przez ten czas zdążyła wydać 4 dobrze sprzedające się albumy i również 4 EP’ki. W Polsce popularność zyskała głównie dzięki numerowi Here Without You, czyli niezłej rock balladzie, która swoim prostym ale niebanalnym tekstem oraz słodką melodią podbiła serca większości radiosłuchaczy. Teraz, po 3 letniej albumowej posusze grupa powraca z nowym krążkiem, który pomimo swojego rzekomego potencjału nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.

Tworząc Time of my Life, 3doorsi zwrócili szczególną uwagę na powagę, dorosłość i po części ‘życiowość’ najnowszych produkcji. W efekcie, w wersji Deluxe otrzymaliśmy 16 typowo rockowych tracków, które nie są słabe, czy tam tanie, lecz są po prostu bez wyrazu. Tak ich słucham i słucham starając się pojąć ich urok i jakoś go nie widzę. Owszem, czuć ich poważny charakter, ale poza nim tylko czasami coś przykuje moją uwagę, wywoła jakieś emocje, odczucia, itp. - prócz może 5 kawałków nie dzieje się tutaj kompletnie nic, jeden wielki no-life.

Głównym producentem tego wydawnictwa jest Howard Benson, czyli postać znana ze współpracy z m.in. P.O.D., Skillet i Kelly Clarkson. Powszechnie panująca nuda, o której wspomniałem wcześniej, nie wynika bezpośrednio z samych dźwięków, które, swoją drogą, prezentują się tak średniawo: podkład jak podkład, nie powala, czasami zajedzie znanymi motywami, a sam nie wnosi niczego nowego. Jakkolwiek, jest w miarę przyjemny w odsłuchu, na dodatek zawsze przecież mogło być gorzej.

Tekst raczej też za nią nie odpowiada, w końcu to najmocniejsza strona tego longplay’a. Liryka jest na tyle różnorodna, że trudno jest wskazać temat przewodni –jest mowa o ludzkiej bezradności wobec istoty przemijania oraz ucieczki przed czasem, w tym też o miłości zarówno szczęśliwej jak nieszczęśliwej, niezależności i innych pokrewnych topicach. Wreszcie coś ambitnego. 

Krążek promowany singlem When You’re Young, czyli typowym średniakiem, którego kariera ograniczyła się tylko do wydania teledysku. O ile początek zapowiadał coś naprawdę fajnego, refren i cała reszta okazała się zbyt tuzinkowa. Dopiero Every Time You Go, czyli singiel no. 2 pokazał klase: jest klimatyczny, chwytliwy, wręcz przebojowy, innymi słowy taki, jaka powinna być cała płyta, a niestety nie jest.

Z pozasinglowych tracków moją uwagę przykuły jedynie 2 utwory: Believer, który jest jednym z najbardziej wyrazistych  i dynamicznych kawałków jakie można znaleźć na ToML i Heaven, czyli dość ambitna i przyjemna rockballada, która może nie powtórzy sukcesu Here Without You, ale i tak wypada stosunkowo nieźle. Te numery z pewnością polecą na mój odtwarzacz.

Znając życie, fani rocka i ogólnie tego typu klimatów będą równo po mnie jeździć za moje ‘ale’ do tego krążka. Im się to spodoba, nawet bardzo. Co do reszty słuchaczy, zdania będą podzielone: część będzie podzielać moją opinię, ale i znajdą się osoby, które wezmą to za zwykłe czepianie się – to wszystko już zależy od gustu, poczucia muzycznej estetyki i stosunku do zespołu. Napisz w komentarzu, do której grupy należysz.

Time of my life to produkcja lekko bezpłciowa: by poczuć jej klimat należałoby wpaść w stan melancholii, albo znać biegle angielski, aby zrozumieć idee tekstu (chociaż i to nie do końca pomaga), bo tylko wtedy jakkolwiek nas ruszy. Na sucho, poza 4, 5 kawałkami jest całkowicie pozbawiona emocji i nie wzbudza większego zainteresowania. Co więcej, sam podkład mimo iż przyzwoity, nie powala swoją oryginalnością. Efekt końcowy nie jest więc za najlepszy – toteż ocena również taka nie będzie. Osoby chcące posłuchać czegoś znacznie lepszego odsyłam do Papa vs Pretty - o wiele ciekawszej produkcji.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

7 komentarze:

3/6 to dobra ocena. Nie ma co się oszukiwać 3 Doors Down bywają straszliwie dołujący! Ale rzeczywiście, Every Time You Go całkiem dobre :).

Byłoby idealnie gdyby była w całości dołująca, bo jak dla mnie to jest po prostu nijaka :)

Cóż, widocznie brak pomysłu.

Czasami coś wychodzi, czasami nie - tak to już bywa. Może następnym razem będzie lepiej.

Przy okazji.. Nie działa odnośnik przy kliknięciu na "T-Virus" przy Twoich komentarzach.

Oo, nawet nie wiedziałem. Wielkie dzięki za info, postaram się coś z tym zrobić :)

Oj tam, oj tam. Tacy po prostu są. Nie oczekiwałem czegoś super wspaniałego. Fakt, o płycie dowiedziałem się dopiero dzisiaj a na całe szczęście Last.fm ma wszystko i właśnie jej słucham, lecz jako fan brzmienia bardzie grunge czy hard rocka - podoba mi się. Właśnie 3dorsi są dla mnie odskocznią. Moja ocena była by o oczko i pół wyższa. : )

Prześlij komentarz