9 lipca 2011

Recenzja: Simple Plan – Get Your Heart On

Pisałem już o rocku alternatywnym, soft, rapcore, prawie_rocku – teraz czas, by poszerzyć asortyment o najbardziej radiową dziedzinę, czyli rock-pop. Mowa oczywiście o najnowszej produkcji kanadyjskiego zespołu Simple Plan złożonego z pięciu panów, którzy podczas swojej ponad 12-letniej kariery z młodych rozwrzeszczanych chłopaków zamienili się w dorosłych stonowanych mężczyzn. Ucierpiała na tym ich muzyka?



Najnowsza produkcja grupy nazywa się Get Your Heart On i jest ich czwartym studyjnym dorobkiem. Podstawowa wersja albumu zawiera 11 przyjemnych kawałków, których brzmienie łączy to co dobre (czy najlepsze to nie wiem…) z Green Day’a i Jonas Brothers. Nie jest to arcydzieło ani nawet produkcja nadzwyczajnie dobra, ale wybija się ponad przeciętność, ponadto kawałki z łatwością wpadają w ucho i są dość przyjemnie w odsłuchu – czyli przyzwoite radio friendly.

Rock, który prezentuje nam płyta nie jest jakoś bardzo ostry czy wyjątkowo ambitny – jest to typowy rock-pop(więcej jest tu rocka niż popu dlatego nie pop-rock) z domieszką punka, czyli produkcje lekkostrawne, w pewnym sensie delikatne i może trochę cukierkowate. Ich produkcją zajął się Brian Howes znany ze współpracy z takimi sławami Skillet, Boys Like Girls i Hinder. Nie pałam do tego sympatią gościa, bo krążki, które zwykł produkować, choćby nawet te dla ww. artystów/bandów, to typowe średniaki (no, poza Skillet). Więc jak zobaczyłem, kto siedzi za sterami Get Your Heart On, byłem pewien, że nie ocenię ten album wyżej niż 2/3 - a tu takie miłe zaskoczenie.

Jak sam tytuł sugeruje, motywem przewodnim jest miłość w typowo sweet rockowym wydaniu – czyli tęsknota, obietnice i wyznania. Poza tym (również klasyk w tego typu muzyce) mowa jest o wolności, ucieczce i wpływie muzyki na życie. Ogólnie nic ciekawego, zwykłe przynudzanie.

Jeszcze długo przed premierą płyty postarano się o wydanie promo singla, którym został Can't Keep My Hands Off You wykonywany razem z wokalistą formacji Weezer, Riversem Cuomo. Track ten przypomina produkcje występujące w grach z serii Tony Hawk, z którą mam bardzo miłe wspomnienia. Drugim singlem został Jet Lag w featuringu z nieudzielającą się ostatnio Natashom Bedingfield. Trochę gorszy od poprzednika, taki średniaczek, ale nie kłuje w uszy.

Poza Natashą i Riversem gościnnie możemy usłyszeć jedynie Alexa Gaskartha i K’naana. W sumo dość fajnie to wyszło, rola nowych głosów nie ograniczyła się jedynie do refrenu a do dużo większej części tekstu, przez co goście nie są jedynie sztywnym komercyjnym dodatkiem a współtwórcami całości. Jestem pod wrażeniem.

Mimo iż na Get Your Heart On są dobre numery, nie potrafię wybrać swojego ulubionego kawałka, bo każdy jest przyjemny, chwytliwy i nienajgorszy jakościowo. W zasadzie to prawie wszystkie prezentują ten sam poziom, więc trudno nie tylko o najlepszy numer, ale i najgorszy. Dlatego w tym przypadku należy się kierować wyłącznie gustem – ja nie mogę pomóc.

Nie mam wątpliwości, że krążek spodoba się zarówno niewybrednym jak i troszkę wybrednym fanom radiowego targetu – Ci pierwsi wchłaniają wszystko co się im zapoda, więc to pewnie też, a słysząc to w radio Ci drudzy będą woleć GYHO niż jakieś kiczowate rapopolo. Również fani soft rocka (np. Sunrise Avenue) i innych lekkich podgatunków znajdą tu coś dla siebie. Natomiast słuchacze rapcore’u, czy hard rocka mogą wziąć to za słit pokemoniastą produkcję. W rzeczywistości jednak nie jest taka zła.

Get Your Heart On nie stanie się wakacyjnym hitem, bo nie oszukujmy się, są lepsze produkcje. Do polskich stacji radiowych pewnie też nie trafi, bo oznaki promocji są znikome – a szkoda, fajnie by było usłyszeć coś, co nie jest tylko plastikowym popem i tanim dance’m. Poza tym ich muzyka mimo iż jest trochę tania i nie za ambitna, ma potencjał, który niestety nie został całkowicie wykorzystany. Mogło być lepiej, ale i tak nie jest źle - jak dla mnie może być.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Nawet nie podejrzewałem, że oni jeszcze istnieją ^^.

Rzeczywiście, dawno nie wydali nic nowego.

Niestety to najsłabszy ich krążek. Za dużo gości na płycie- odbiegnięcie trochę od stylu muzycznego, zbyt proste utwory i mało ambitne - sama okładka i wkładka płyty odstrasza. 11 kawałków - mnie podobają się z tego 2 no może 3. Reszta stoi na półce z refrenami w stylu "who oo" i " hey hey ". Cena płyty 55 - 60 zł. To najdroższy i najgorszy moim zdaniem krążek SP. Szkoda bo bardzo lubiłem ich poprzednie płyty

Prześlij komentarz