31 lipca 2011

Recenzja: Vanessa Carlton - Rabbits on The Run

Vanessa jest 30-letnią utalentowaną tekściarą, pianistką i oczywiście piosenkarką. Swoje pierwotne komercyjne utwory nagrała już w 1998 roku, jednak jej kariera nabrała rozmachu dopiero 4 lata później, gdy wydała swoją pierwszą studyjną płytę - w sumie, jej dyskografia to trzy w miarę dobre longplay'e i jedna kompilacja. Niedawno światło dzienne ujrzało jej najnowsze, czwarte studyjne wydawnictwo - najwyższy czas rzucić na nie uchem.



Owy album nazywa się Rabbits on The Run i składa się z 10 spokojnych pop-folkowych numerów będących mieszaniną najnowszych produkcji Lenki, Colbie Caillat i Katie Melua’y. W odróżnieniu od dwóch pierwszych pań, RoTR jest dużo mniej pozytywny, wręcz przeciwnie: bije od niego smutek i melancholia, czyli klimaty charakterystyczne dla Katie. Ich natężenie może nie jest zbyt wielkie i nie zmusi do samobójstwa, ale całkiem fajnie się tego słucha.

Całość została wyprodukowana przez Steve'a Osborna, czyli gościa współpracującego m.in. z Doves, U2 i A-Ha. Tym razem też nawet nieźle mu wyszło - produkcje nagrane są naturalnymi instrumentami (gitara, pianino, etc.), bez tune' ów i innych technologicznych skarbów. Utwory może nie powalają swoją świeżością ani oryginalnością (za mało innowacji), ale nadrabiają to naprawdę wyrazistym klimatem. Nie zmienia to faktu, że mogłoby być znacznie lepiej.

Dużo atrakcyjniej prezentuje się warstwa tekstowa, która mimo iż traktuje przede wszystkim o miłości, jest taka...ciekawa – Vanessa, jako profesjonalna tekściara stworzyła dość ambitną lirykę, której aż chce się słuchać: treść jest spójna, przejrzysta i prosta w odbiorze, jednocześnie niebanalna i na wysokim poziomie – czyli taka, jaka powinna być zawsze i wszędzie. Gdyby tematyka była bardziej wyszukana byłoby prawie idealnie. 

Album promowany jest singlem Carousel, czyli jednym z niewielu pozytywnych tracków jakie dane nam spotkać na krążku - nie jest to jednak wybitny numer, lecz typowy średniak. Drugi singiel, Dear California co prawda jest znacznie bardziej wyrazisty niż poprzednik, ale też nie powala. Jak dla mnie, dobór singli jest całkowicie nietrafiony - na krążku są znacznie lepsze piosenki, więc nie rozumiem dlaczego wydane zostały akurat te…

Do moich ulubionych numerów mogę zaliczyć Get Good, który chociaż strasznie zajeżdża stylem Katie Melua’y, nawet mi się spodobał (może właśnie dlatego?). Poza nim warty uwagi jest też I Don’t Want To Be A Bride. Nie wiem dlaczego go lubię, po prostu tak jakoś wpadł mi w ucho. Patrząc na całość pod kątem jakości, możemy podzielić utwory na lepsze i gorsze – jednak różnice między nimi nie są potwornie wielkie, może o pół klasy (czyt. pół mojej oceny).

Płyta powinna spodobać się zarówno fanom popu, szczególnie tego niekomercyjnego, jak i smakoszom dobrej muzyki - czyli osobom, które patrzą na jakość, nie na gatunek. Co prawda w tym drugim przypadku zdania mogą być podzielone, bo mimo iż na longplay'u jest parę faktycznie ciekawych utworów, całość nie jest specjalnie wyjątkowa. Natomiast osoby słuchające przede wszystkim radiowych kawałków mogą (ale nie muszą) poczuć się lekko znudzone, gdyż nie ma tu prawie żadnych nawiązań do komercyjnych numerów, zakładając, że Katie Melua, która jest główną inspiracją tego krążka, jest nieradiowa. Niemniej jednak warto przesłuchać ten album (przynajmniej kawałek) chociażby z samej ciekawości.

Pomimo paru niedociągnięć, Rabbits on The Run nie jest marną produkcją: chociaż nie jest przebojowa, świetnie się jej słucha i jest chwytliwa, w dodatku ma profesjonalny tekst. Szkoda tylko, że jest tak słabo promowana (wogóle jakikolwiek jej singiel był wydany w Polsce?), bo taki RMFoZet z chęcią by się za to wziął. Nie wiem, czy Vanessa ma potencjał, nie wiem, czy ten album jest lepszy od poprzednich – wiem tylko, że jest dobry i to mi wystarczy.






Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz