21 kwietnia 2012

Recenzja: Train - California 37

Tym razem czas na coś rockowego. Moją ofiarą padł amerykański zespół Train, którego karierę rozpoczął 14 lat temu numer Free. Jak dotąd, grupa może pochwalić się 4 albumami oraz 4 EP'kami - w sumie 16-stoma singlami, z których największą popularnością wśród fanów (i nie tylko) cieszą się: Hey, Soul Sister, Drops of Jupiter oraz Marry Me. Nowy materiał (standardowo spod szyldu Columbia Records) muzycy przygotowywali przez niespełna 3 lata. Przekonajmy się, czy aby na pewno warto było na niego czekać.

Krążek o bardzo 'autostradowej' nazwie California 37 to 12 tracków stanowiących przebojową mieszankę folk-rockowych dźwięków i popowego rozmachu, czyli czegoś, co bez najmniejszego problemu odnajdzie się na arenie muzyki komercyjnej (czytaj: w stacjach radiowych). Zapowiada się ciekawie - czy jednak aby na pewno jest się czym podniecać? Oj, z tym bywa różnie…

Tak samo, jak poprzednim razem, przy produkcji poszczególnych kawałków, zespół wspierał producencki duet Espionage (odpowiedzialny za m.in. hit Hey, Soul Sister) oraz rockman Butch Walker (Avril Lavigne, Katy Perry, Weezer, Saosin). Współpraca ta zaowocowała nagraniami, których słucha się nader przyjemnie - wpadają w ucho, nie przytłaczają nadmiarem czegokolwiek oraz nie działają na nerwy. Tym właśnie cechuje się prawie każdy utwór. Natomiast, gdy spojrzymy na album z perspektywy całości, to poszczególne produkcje niestety nie są wyjątkowo zróżnicowanie - przykładowo, początkowo miałem ogromny problem, by po samych dźwiękach rozróżnić od siebie Drive By i 50 Ways to Say Goodbye. Jeżeli poszerzymy zakres o starsze wydawnictwa, to rzucającym się w oczy jest również podobieństwo Sing Together do ww. Hey, Soul Sister - toż to wersja 2.0. Gdyby poświęcić dyskografii bandu więcej czasu, zapewne znalazłoby się dużo więcej takich przykładów. Jeżeli chodzi się o czepianie się w kwestii podkładu, to tyle.

Tekst? Jest do bólu zwykły, przeciętny – zespół nie wykracza poza tematykę miłosnopodobną (czyli rozstania, tęsknota, itp.), pogoni za szczęściem, chęci rozpoczęcia nowego życia oraz wspomnienia najważniejszych chwil. Niby nie są to banały, jednak tak często mamy do czynienia z identycznymi rzeczami, że już nie robi to na nas żadnego wrażenia. Pomijając tematykę, również sama forma nie zaskakuje niczym wyjątkowym. Jest… jak zawsze.


4 miesiące przed premierą krążka, wydano singiel Drive By - jedną z bardziej przebojowych propozycji. Nie ma się co dziwić, że w naszych rodzimych stacjach zaczyna robić się wokół niej szum. Zapewne minie trochę czasu zanim ustąpi miejsca swojemu następcy, którym został spokojniejszy, mniej hitowy Feel Good At First. Szczerze mówiąc, trudno jest wskazać najlepszy i najgorszy numer, gdyż całość zdaje się być dosyć równa. Jeżeli jednak musiałbym coś wskazać, to mnie najbardziej podoba się nagranie tytułowe.

California 37 pomimo ostrych inspiracji poprzednikami, potrafi wpaść w ucho i umilić czas spędzony, dajmy na to, w samochodzie. Zasadniczo, sam nie wiem dlaczego, ale wbrew wcześniej wspomnianym zarzutom, płyta wydaje się dosyć atrakcyjna. Atrakcyjna jako produkt, nie jako 'sztuka', ponieważ wybredni słuchacze mogą poczuć się zdegustowani ową wtórnością (co wcale mnie nie zdziwi). Obcowanie z tą płytą przypomina więc bardziej cykliczny romans aniżeli dłuższą znajomość - będzie przyjemnie, pod warunkiem, że będziemy jej ciągle męczyć...


Zgadzasz się? Podaj dalej:

2 komentarze:

Bardzo ciekawa recenzja, z resztą jak wszystkie pozostałe ;)

Zgadzam się z recenzją w 100%. Rozbawiło mnie, gdy przeczytałem o podobieństwie Sing Together do Hey Soul Sister:D BO jak słuchałem albumu, to mi to podobieństwo nasunęło się już po pierwszych dźwiękach. Recenzent jednak pominął piosenkę Mermaid - a wydaje mi się, że to całkiem hitowa kompozycja idealna na kolejny singiel.

Prześlij komentarz