The Rasmus to fińska grupa rockowa założona w 1994 roku.
Obecnie w jej skład wchodzą: wokalista Lauri Ylőnen oraz muzycy Eero, Paul i
Aki. W trakcie całej swojej estradowej działalności nagrali 7 LP'ów,
lansując hity tj. In The Shadows, czy First Day of My Life. Koncertując po
różnych krajach Europy Środkowej (i nie tylko) zdobyli uznanie wielu osób,
zyskując zastępy fanów oraz międzynarodową popularność. Niedawno zespół powrócił z całkowicie nową propozycją, której czas się głęboko przyjrzeć. I przeanalizować.
10 nagrań, które ukazały się na krążku nazwanym po prostu
The Rasmus, to standardowo klimaty alternatywnego rocka, głównie w wersji soft.
Nie ukrywam - to nie jest łatwa muzyka, ponieważ zrozumienie (i zarazem polubienie) jej wymaga
ogromnej cierpliwości i samozaparcia. Jednak obawiam się, że w tym przypadku
nie ma zbyt wielu rzeczy do zrozumienia...
Nowi podopieczni Universal Music Finland produkcję najnowszego działa, ponownie zlecili Martinowi Hansenowi - osobie odpowiedzialnej m.in. za płytkę
Dead Letters. Niestety, na obecnym materiale szału nie ma. 85% utworów
stanowią balladopodobne treści, reszta to energiczne 'coś' w wersji soft, które
raczej nie przekonają do siebie rzeszy słuchaczy - jest tu tak spokojnie, że aż
nudno. Ni to chwyta za serce, ni wpada w ucho, a wszelakie popowe ubarwienia tylko
pogarszają ich sytuację. Ponadto, nie jest to muzyka wyjątkowo oryginalna i gdzieś
już to słyszeliśmy. Gdzie? Na poprzednich wydawnictwach, w dużo lepszej wersji.
Nie wiem, czy wynika to z braku pomysłów, chęci, czy po prostu tak miało
być - to się zwyczajnie nie sprzeda. Jakiś plus podkładu? Może stanowić
alternatywną kołysankę dla dzieci. Tutaj naprawdę kompletnie nic się nie
dzieje.
Z kolei tekst prezentuje się dosyć umiarkowanie. Co prawda też
nie przejawia większych emocji, jednak znęcanie się nad nim byłoby typowym marudzeniem. Jak zwykle jest mowa o przyjaźni, miłości, wolności, planowaniu
zmian w życiu, itd. Chociaż gdyby przy słuchaniu skupić się tylko i wyłącznie na
tekście, całkowicie olewając oprawę muzyczną, The Rasmus byłoby nawet
przyjemne.
Singlem promującym krążek wybrano dosyć przeciętne I'm Mess,
które, podobnie jak większość płyty, nie wnosi do gatunku niczego nowego, poza
tym, jak słusznie zauważył refresz, numer ma więcej wspólnego z popowymi
nagraniami Lauriego (który w zeszłym roku wydał solowy album) aniżeli z czymś
rockowym.
To jest tu coś ciekawego, czy nie? Poza Someone's
Gonna Light You Up, You Don't See Me
oraz Friends Don't Do Like That, to nie za bardzo. W moje ucho
trafiły tylko te produkcje, reszta moim zdaniem nie nadaje się do
użytku. Pomijając fakt, że jest to w pewnej mierze tanie i wtórne, to jeszcze
takie...bezpłciowe, bez wyrazu.
Niestety Finowie nie popisali się swoimi umiejętnościami ani, tym bardziej, kreatywnością, tworząc dzieło, które szybko ulotni się ze świadomości słuchacza, nie pozostawiając po sobie kompletnie nic. Poza znużeniem. Nie nazwałbym tego dnem, czy jakąś niesamowitą porażką - to jest po prostu słabe, wręcz bardzo słabe. Osobom, które chcą rozpocząć swoją rozpocząć swoją znajomość z zespołem, zdecydowanie odradzam jakikolwiek kontakt z tym wydawnictwem. The Rasmus jest tylko dla fanów. I to nie wszystkich.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
8 komentarze:
Niestety zdaje się,że musze się zgodzić, słucham tego od wczoraj i w sumie nic nadzwyczajnego
Moim zdaniem krytyka jest zbyt ostra, nie jest to może krążek na miarę "Dead Letters" ale nie przesadzajmy. Utwory są całkiem w porządku i wiele osób z chęcią będzie wracać do płyty. Polecam posłuchać "Sky" - piosenka warta uwagi. Na 6 gwiazdek daję 4,5.
Tak wlasnie sie dzieje gdy w tworczosc wkradaja sie zbyt duze pieniadze, i komercja zespol poszedl na latwizne wle pierwsze symptomy zmian byly widoczne juz wczesniej poprzez solowa plyte wokalisty.... Szkoda bo The Rasmus mial w sobie to cos tego ducha dla ktorego wszyscy slumamy muzy z pod znaku R Ja mam nadzieje ze chlopaki sie jeszcze obudza No coz zobaczymy Andrzej
Recenzja za ostra moim zdaniem aczkolwiek jest tu trochę racji. Gdy usłyszałam pierwszy raz I'm A Mess też skojarzyło mi się z solową twórczością L. a nie z muzyką TR. Może dluga przerwa i życie rodzinne troszkę ich wyprowadziło z mrocznego stylu. I nie ma już starego rockowego brzmienia z DL czy HFTS ale mam wielką nadzieję że chłopaki na swoją 20stkę wydadzą jakiś mocny krążek.
Jeśli, (a na pewno tak będzie) krążek się nie sprzeda może chłopaki wezmą się za siebie i stworzą coś na miarę In The Shadows.
Jako wieloletnia fanka zaspokoję swój muzyczny Rasmusowy głód nową płytą ale liczę na przebudzenie...
Zgadzam się,recenzja zbyt ostra,jednak co prawda to prawda.Płyta przeciętna.Jest bardziej pop'owa niż rock'owa,a ,,I'm mess'' jak na singiel promujący nie jest zachwycający.No cóż może niedługo The Rasmus powróci z ciekawszym krążkiem na miarę ,,Dead Letters''czy ,,Hide From The Sun''.
Jakby nie patrzeć jest to zespół, który budzi najróżniejsze emocje, bo łatwo spotkać zarówno wiernego fana jaki i wielkiego przeciwnika. Także ta recenzja szczególnie mnie nie dziwi, bo od razu widać, że pisał ją ktoś, kto nie za bardzo za nimi nie przepada. Ich muzyka ewoluuje i trudno wymagać by każda kolejna płyta była w stylu "Dead Letters" czego oczekuje chyba większość słuchaczy. Tak jak i poprzednie były zupełnie inne tak i następczynie będą zupełnie odbiegały od tego stylu. Fani mogą się tylko cieszyć, że za każdym razem są zaskakiwani czymś nowym, świeżym, a nie przewidywalnym i lekko zmienionym. Niektóre kawałki przypadają do gustu od razu, a inne przyczepiają się do ucha dopiero po którymś przesłuchaniu. Być może jest to wynik braku pomysłów ze strony zespołu, no ale ludzie, nie oczekujmy, że w nieskończoność będą wydawać same super hiciory.
Będąc nastolatką słuchałam "Dead Letters" oraz "Hide From the Sun" więc mam sentyment do tego zespołu, ale ta autorska płyta Ylőnen'a i najnowszy krążek The Rasmus są poniżej przeciętnej. Naprawdę jestem bardzo rozczarowana ostatnimi dokonaniami zespołu.
moim zdaniem ocena jest zbyt surowa,owszem wcześniej chłopaki mieli mocniejsze brzmienie za którym też tęsknię ale czasem miło jest posłuchać czegoś spokojniejszego.Po za tym zespół ma na swoim koncie więcej mega hiciorów niż niejedna taka światowa kapela.Każdy ich nowy krążek jest inny,dobrze że chłopaki mają do siebie dystans i nie ro bią wszystkich utworów na jedno kopyto,a ja jako ich wierna fanka słucham ich z przyjemnością,dla mnie dzień bez muzyki TR to dzień stracony
Prześlij komentarz