Dawno, dawno temu był sobie słodki chłopczyk, który wrzucał do sieci autorskie covery znanych utworów. Dzięki dziecinnej charyzmie i ponadprzeciętnemu wokalowi, zyskał ogromną popularność, aż w końcu zauważył go obecny manager, który po zapoznaniu go z Usherem, jego późniejszym artystycznym mentorem, doprowadzi do podpisania kontraktu z Island Records. Na jego mocy, wydał on EP'kę, następnie jej długogrającą kontynuację oraz album ze świątecznymi przebojami. Niedawno do jego dyskografii dołączyło nowe wydawnictwo. O kim mowa? Oczywiście o Justinie.
18-letni Bieber nazwał swój świeżutki krążek Believe i w wersji standardowej (uboższej
od deluxe o 3 kawałki) zapełnił go 13 różnymi jakościowo propozycjami z gatunku
pop, rnb i dance. Brzmi znajomo? Powinno, bo w dokładnie takiej samej
konwencji utrzymana jest płyta z ostatniej recenzji, Looking 4 Myself. Szkoda, że tutejsza odsłona jest o wiele słabsza.
Dźwięki, z którymi będziemy mieć styczność, prezentują się różnie, co było zresztą do przewidzenia - z dotychczasowych obserwacji wiem, że przeogromna ilość producentów wcale nie przekłada się na jakość kompozycji. Chyba że negatywnie. Tak więc wszelki dance i inne pseudoklubowe klimaty okazały się naprawdę bardzo wtórne i na dłuższą metę są męczące dla ucha - nie mogę się doczekać przeminięcia mody na wpychanie tandetnej wersji muzyki klubowej gdziekolwiek się da. Dobrze, że management Biebera zainwestował też w rap/rnb, w którym wokalista wypada o niebo lepiej: bujający bit w połączeniu z głosem Justina oraz ciekawie brzmiącym Drake'iem prezentują się świetnie - Right There jest definitywnie najlepszym numerem z całej płyty. Poza clubbingiem i aż jedną rapową piosenką, spotkamy jeszcze rapopolo zwane 'rnb' przekroju singlowego Boyfriend. Zasadniczo, nie są to złe tracki: są przyjemne i czasami nawet chwytliwe, w związku z czym posiadają hitowy potencjał. Mimo wszystko, przez większość czasu powielają znane patenty i tylko okazjonalnie zaskakują czymś rzeczywiście pociągającym. Reasumując, całokształt warstwy muzycznej bywa dosyć przeciętny i jest o klasę gorszy od najnowszego Ushera.
Najgorszą częścią całego przedsięwzięcia jest z pewnością tekst, który
swoim poziomem zaspokoi jedynie niezbyt rozgarnięte, infantylne gimnazjalistki.
To, że tematyką jest miłość, to nic nowego – mało który wykonawca odczuwa potrzebę nagrania czegoś ambitniejszego. Mnie najbardziej boli fakt, że Dżastin jest w
stanie spieprzyć nawet tak łatwe zagadnienie, sięgając po banały tj. błaganie dziewczyny
przez połowę piosenki, by była jego, a przez drugie pół śpiewanie w kółko
‘jestem w tobie zakochany i dlatego powinniśmy o siebie walczyć’. Liryka albo
pisana na kolanie, albo(co bardziej prawdopodobne) celowo skierowana do
różowych dziewczynek, które kupią to, wzdychając hasłami przekroju: ‘Jezu,
kocham to! Jakie to głębokie!’. Za to sam wokal jest całkiem niezły i już nie
tak irytujący, jak na poprzednich wydawnictwach – mnie się wręcz podoba.
Według mnie, do najlepszych numerów należą: singlowy Boyfriend, Right There feat. Drake (mój faworyt), Die In Your Arms, Out Of Town Girl (tylko w wersji rozszerzonej) oraz jedyny w miarę znośny dance’owy track, Beauty And A Beat (feat. Nicki Minaj). Może i tak nie są wyjątkowo atrakcyjne, lecz potrafią zapewnić rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Z kolei pozostałe są co najwyżej średnie.
Justin Bieber, to artysta piosenkarz jak piosenkarz –
nigdy nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi, ale też nigdy nie
rozumiałem mody na hejtowanie go. Do jego największych atutów należy przede wszystkim talent wokalny, który po odpowiednim wykorzystaniu jest zdolny do uzupełnienia utworów dodatkowym wdziękiem, przekładającym się na wrażenia płynące ze słuchania.
Jednak trywialny tekst i romans z muzyką klubową a’la David Guetta sprawiają,
że to wydawnictwo nie jest czymś szczególnym. Ot, takie sobie, podobne do
wielu innych tego typu.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
10 komentarze:
Ominę ten album szerokim łukiem.
Czy to nie znamienne, że Usher, który wyłowił Justina, zmuszony był wydać swój album tydzień wcześniej niż jego podopieczny, by nie przegrać z nim w bezpośrednim starciu? ;-)
Pewnym czasem również o tym myślałem :)
Też przesłuchałem całą płytę i również uważam że Right There jest najlepszym kawałkiem z albumu Biebera.;D
Co prawda sam fakt, ze to Biber, dosyć mocno mnie zniechęca, ale jestem w jakiś sposób ciekawa, tego co z nim dalej będzie. Przez wielu jest uznawany za następcę MJ, więc chyba warto zainteresować się jego "twórczością". Chyba się wezmę i przesłucham ten album.
Wspaniała fryzura na tym teledysku, trochę jak Beachboys, chłopak czerpie z klasyki gatunku jak nic.
Oj, tego albumu na pewno nie przegapię ;P Poprzednich nie cierpię. Słyszałem "Boyfriend" i jak dla mnie piosenka jest do bólu przeciętna.
Bimber Bimberem, a brit40 samo sie nie wskrzesi mistrzu ;P
może wreszcie zaczęlibyście recenzować muzykę, a nie radiową sieczkę?
Przykro mi, ale całkowicie nie zgadzam się z powyższą opinią. Nowy album Justina jest konkretnym przykładem dobrej muzyki. "Najgorszą częścią całego przedsięwzięcia jest z pewnością tekst, który swoim poziomem zaspokoi jedynie niezbyt rozgarnięte, infantylne gimnazjalistki." Przepraszam, ale co ma znaczyć to zdanie? Mogę zaświadczyć, że fankami wokalisty nie są tylko gimnazjalistki. Słuchają go o wiele starsze dziewczyny - a nawet chłopcy. Co do tekstu piosenek.. Każda z nich jest wyjątkowa. Dla niektórych może to głupie śpiewanie o miłości, ale tak nie jest. Czemu w tekście nie napisaliście ani słowa o takich piosenkach jak "Fall", "Believe" czy "Catching Feelings" ? Nie chcę krytykować powyższej opinii, ale proszę o niepisanie takich recenzji, które zniechęcają ludzi do przesłuchania tego albumu. Krążek jest świetny i nie da się temu zaprzeczyć. Tyle.
Prześlij komentarz